piątek, 2 listopada 2012

trzy: tęskniłam



Ośrodek, w którym się zatrzymaliśmy jest potężnym budynkiem, na którym czas wycisnął dość mocno widoczne znamię. Jednakże obdrapane ściany, zniszczona podłoga i odpadający tynk nie zabijają aury tego miejsca, jego tajemnic skrytych gdzieś pomiędzy grubymi ścianami, wciąż żyjącymi w murach budynku. Ośrodek kryje w sobie wszystkie wspomnienia, słowa, przygody; pamięta każdego turystę i jego osobistą historię. Czasem w nocy, kiedy nie mogę zasnąć słyszę skrzeczący śpiew, smutną piosenkę wygwizdywaną przez ściany działowe i jęczące drzwi. Czasem fundamenty melancholijnie stękają, czasem strop żałośnie zawodzi. Smutne dźwięki płyną przez pomieszczenia i żłobią w ludzkich sercach kanały przepełnione tragedią, samotnością i strachem.
Uh, w moich myślach jest za dużo budownictwa.
Jeden taki nostalgiczny pokój dzielę z Ilsę i Hedi. Naprzeciw nas nocują Andrea i Andreas, obok nich Sybill i Torsten. Drzwi po prawej prowadzą do pokoju Richarda, Pascala i Severina.
Leżę na swoim twardym łóżku w kącie pokoju i próbuję czytać „Niewinnego” Cobena. Ilse siedzi przed swoją walizką i przegląda ubrania, a Hedwig jej się przygląda. Wankówna z zadowoleniem grzebie w swoich kolorowych fatałaszkach i wesoło trajkocze – to chyba dobry znak. Dobry, o ile to Severin wprowadził ją w taki nastrój. Trzeba wybadać.
- W co mogę ubrać się na ognisko? – Pyta bezradnie Il, odrzucając od siebie prawie całkiem prześwitującą bluzeczkę na cienkie ramiączka.
- Najlepiej cos ciepłego – odpowiadam, jednocześnie zamykając Cobena. – Noce są tutaj chłodne.
Ilse krzywi się, patrząc się z niechęcią na coś we wnętrzu walizki.
- Bluzy są takie bezpłciowe.
- A dla kogo chcesz wyglądać tak płciowo? – Hedi uśmiecha się znacząco, zabawnie poruszając brwiami. Duszę w sobie śmiech. Hedwig Meier, moja mistrzyni dziwnych min.
- Jesteście okropne – stwierdza z uśmiechem Wankówna. Jej fiołkowe oczy iskrzą się z podekscytowania. Aura wokół niej nagle gęstnieje, a ja wyczuwam dziwne niebezpieczeństwo. – Chyba wpadłam w oko Freundowi.
- serio? Niczego nie zauważyłyśmy – mówi nieco sceptycznie Hedwig. – Bujasz, kochana.
Il śmieje się cicho, dźwięcznie niczym dzwoneczek na szyi owieczki.
- Wyczuwam wakacyjny romansik – szepcze, lekko mrużąc oczy.
- Podoba ci się? – Pytam niby od niechcenia. W środku natomiast cała się telepię ze zdenerwowania. Sekundy ciszy ciągną się w nieskończoność.
- Johnym Deppem to on nie jest – Ilse uśmiecha się nieco drwiąco, z przekorą. – Ale nie jest zły. Zresztą mając do wyboru jego albo Pascala, wybrałam Severina. Lepszy, ładniejszy, lepiej skacze, wyżej notowany w moim rankingu.
Ty podstępna mała żmijko, tylko waz się popsuć serce Severinowi, a z tych twoich farbowanych włosów nie zostanie nic. – mówi mi moje gotowe do ataku serce.
- Jest jeszcze Richard – przypomina Hedi. – Chyba lepszy niż Severin.
Ilse wywraca z irytacją oczami, prychając niczym rozłoszczona kotka. Fiołkowe oczy ciskają piorunami.
- Próbowałam kilka tygodni temu. Spławił mnie. W ogóle jest taki jakiś dziwny.
Hahahahahaha.
Żebym jeszcze mogła ją wybić Freundowi z głowy. Ale on, niestety, jest nią zainteresowany bardzo na poważnie. Wpadł po uszy, chłopczyna.
Więc trzeba będzie zakochać tą małą czarownicę.
Kurczę. Znam Severina kilka tygodni, a już boję się o jego serducho. Dlaczego chłopie wytworzyły się między nami takie silne więzy?
A kiedyś, nie aż tak bardzo dawno temu, obiecałam sobie, że już nigdy z nikim się nie zaprzyjaźnię, że nie wpuszczę do swojego serca nikogo. Bo ‘nikt’ potrafi narobić w sercu za dużo trudnych do naprawienia szkód.

***
Późny wieczór otula nas swoim chłodnym ramieniem. Ognisko wesoło puszcza ku gwieździstemu niebu snopy iskier, a języki ognia tańczą jak szalone. W tle Coldplay śpiewa o raju ku uciesze Ilse, która jak zaczarowana wsłuchuje się w głos ……, co jakiś czas na głos zachwycając się zespołem i piosenką. Obok niej Severin w zamyśleniu przypatruje się ognisku.
- No więc, Rut – Bodmer siada na ławce obok mnie. Wygląda śmiesznie z zawadiackim uśmiechem na ustach i czerwonym od słońca nosem.
- No więc, Pascal – mówię, omal nie parskając śmiechem. Widzę, że Bodmer nadużył alkoholu.
- Chodźmy wykąpać się w morzu – proponuje blondyn, na co ja przewracam oczami.
- Po pijaku się nie pływa.
- Kto tu jest pijany? Na pewno nie ja, ruda wiewióreczko.
- Jeśli ja jestem rudą wiewióreczką – uśmiecham się z pobłażaniem – to ty jesteś żółtym pingwinem.
Pascal robi śmieszną, tępą minę, myśląc nad czymś intensywnie.
- Nie czaję cię – wzdycha w końcu.
- Ja siebie też – mówię cicho, bardziej do siebie niż do niego.
- Ładna jesteś, wiesz?
Patrzę się na zarumienioną twarz Boda z niedowierzaniem. Posyłam mu lekki uśmiech i kieruję swój wzrok na dłonie. Instynktownie wyczuwam niebezpieczeństwo. Pancerz zbudowany z ironii i sarkazmu czeka w pełnej gotowości.
- To znaczy – Bodmer rumieni się jeszcze bardziej – Tak myślę. Że jesteś ładna, no. Bo jesteś. To wszystko. No wiesz.
- Spokojnie, Pascal – klepię go delikatnie po ramieniu. – To miłe, naprawdę.
Speszony skoczek mruczy coś niewyraźnie pod nosem, po czym idzie po jeszcze jedną puszkę piwa. Jego nieśmiałość jest poniekąd urocza.
Rozglądam się wokół i widzę jak Ilse flirtuje z Freundem. Nie podoba mi się to. Il wygląda jak myśliwy czający się na swoją ofiarę. A Severin jest bezbronną, zakochaną owieczką. Zły układ, chory. Ale Sev jeszcze tego nie wyczuwa, jest za bardzo zapatrzony w Ilsę. Muszę ochronić idiotę.
Obok nich Andrea prawie śpi mocno wtulona w Wanka. Gołąbeczki. Ich miłość jest czysta i silna, widać to na kilometr.
- Bodmer padł – oznajmia Hedi, siadając obok mnie. W ręce trzyma dwie puszki heinekena, jedną podaje mi. – Gadał coś o twoich włosach, a potem zasnął.
Kłopoty, myślę, po czym odsuwam tą informację na bok.
- Chyba będę już wracać – Meier uśmiecha się zmęczona dniem. – Inaczej porzygam się, patrząc się na tamtych tam – dodaje, krzywiąc się nieznacznie.
Kieruję wzrok w stronę wskazaną przez Hedwig. Sybill i Torsten całują się w zapomnieniu, świadomi tylko swoich ciał.
Ble?
- Idziesz?
- zostaję jeszcze. Pójdę na spacer, albo coś.
- Tylko nie oddalaj się za bardzo. Hej.
Kiwam w zamyśleniu głową. Moje oczy niemalże natychmiast znajdują Richarda. Chłopak siedzi na piasku niedaleko ogniska ze wzrokiem utkwionym w niebie. Jest samotny, tak samo jak ja.
Podchodzę do niego niepewnie i siadam po turecku na jeszcze ciepłym piasku. Milczę. Richard nie zwraca na mnie uwagi zapatrzony w bezkres granatu. Chcę coś zrobić, objąć go, pogłaskać po ciemnych, zmierzwionych włosach, wziąć za rękę, cokolwiek, byle pokonać ten dziwny mur między nami. Ale boję się, tak bardzo się boję, że on mnie odrzuci. Znowu. Chyba bym tego po raz drugi nie zniosła. Jego obojętność, jego chłód, jego nie-pamiętam-niczego-z-przeszłości wbija w serce sztylety, powoduje ból nie do opanowania. Nie chcę już tego czuć, chcę swojego przyjaciela, tego ciepłego, otwartego chłopaka, którym kiedyś był.
Dlaczego ludzie się zmieniają?
- Tęskniłam – mówię bardzo cicho, prawie niesłyszalnie. Ale Freitag to słyszy; jego mięśnie napinają się i drżą. Czekam, ale chłopak nic nie mówi.
Zawiedziona wstaję z piasku i oddalam się szybko od nieswojego Freitaga. Moje bose stopy zapadają się w miękkim żwirku. Nie czuję niczego, nawet łez, które intensywnie wypływają mi spod powiek i żłobią w bladych policzkach korytarze bezgranicznego smutku. Obojętność Richarda znieczuliła mnie na wszystko.
Po pewnym czasie wykończona opadam na piasek i cicho szlocham. Niebo w kilku miejscach zaczyna jaśnieć. Wstaje nowy dzień, czas nowych nadziei. Nadziei nie dla mnie. Bo on jest niczym głaz, odporny na wszelkie nawoływania.
Nienawidzę siebie za łzy i chwilę słabości.
Nienawidzę go za ta, że odciął się od przeszłości i odgrodził dzisiaj od wczoraj grubą kreską.
- Rut, tutaj jest. Wszędzie cię szukałem – Severin ni stąd ni zowąd wyrasta przede mną i podnosi mnie do pozycji siedzącej. W jego ciepłych ramionach czuję się bezpieczna.
- Freitag to trudny przypadek – mówi, głaszcząc mnie po plecach. – Ale w końcu ci się uda. Wierzę w to.
Odsuwam się od blondyna i w ciszy wpatruję się w jego niebieskie oczy. Chcę powiedzieć coś o Freitagu, ale powstrzymuję się  ostatniej chwili. Zamiast tego ostrzegam Seva:
- Nie ufaj Ilse. Ona nie jest taka jak myślisz. Przypomina trochę mityczne syreny. Czaruje, wabi, a potem wystawia na niebezpieczeństwo.
- Co ty wyga…
- Proszę, bądź ostrożny. I nie angażuj się za bardzo. To wszystko.
Freund uśmiecha się delikatnie, świadomy cienkiej nici, jaka wytworzyła się ostatnimi czasy między nami. Jesteśmy przyjaciółmi, czujemy to oboje. To jednocześnie cieszy jak i przeraża. Bo przyjaźń, w gruncie rzeczy, to nie taka łatwa sprawa.
- Dobrze, będę uważał – mówi jeszcze i podaje mi dłoń. Wracamy do ośrodka, trzymając się za ręce.
______________________________
Queck, człowieku, wynocha z mojej głowy. idź sobie, proszę.

Freitag, pisz po ludzku na twitterze, bo cie nie ogarniam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz