piątek, 16 listopada 2012

sześć: bez znieczulenia



Piasek jest wilgotny, a morze wygląda na złe. Siadam na ziemi i obserwuję fale rozpryskujące się o kamienie. Freitag siada tuż obok mnie; w nozdrzach czuję jego nowy zapach.
Biorę się w garść. Ta noc to noc rozmów. Jeśli dzisiaj tego nie wyjaśnimy to już za pewnie nigdy tego nie zrobimy – oboje wiemy o tym doskonale.
- Wyjechałeś i zerwałeś ze mną kontakt wtedy, kiedy najbardziej cię potrzebowałam – mówię cicho głosem wypranym uczuć. Nie patrzę się na niego, nie mam odwagi. Nie chcę widzieć jak gama uczuć odbija się na jego twarzy, jak unika mojego wzroku. Obejmuję ramionami kolana, kładę na nich głowę i wpatruję się w dal. Deszcz znowu zaczyna lekko siąpić.
Wszystko odżywa. Smutek i rozczarowanie. Tęsknota tak wielka, że aż rani. Moje serce na nowo przeżywa tamte potworne dni, kiedy nie miałam nikogo z kim mogłabym porozmawiać. Samotność ciąży mi na duszy, niczym kamień.
- Ja… - słyszę jak Freitag gwałtownie wypuszcza z płuc powietrze. – Nie wiedziałem. Naprawdę nie wiedziałem, że jest aż tak źle.
Ostatkiem sił hamuję całą ironię i sarkazm, który ciśnie mi się na usta. Spokój i neutralność, przede wszystkim. Ogień tamtych dni już został ugaszony, po co go na nowo rozpalać?
- Nie? – Nutka politowania w głosie, na tyle sobie pozwalam. – Wiedziałeś o tym doskonale. Mówiłam ci, że jest bardzo źle, że lada moment bomba wybuchnie. A ty wykorzystałeś swoją przeprowadzkę jako idealny pretekst by urwać ze mną kontakt, by nie musieć mnie wspierać.
- To nie tak.
- A jak?
Cisza. Znowu. Płaczę, bo już nie mam sił być silną. Płacz oczyszcza mnie, usuwa z mojego serca brud negatywnych emocji. Jest mi lepiej. Mimo wszystko.
- Ojciec wyprowadził się tamtego dnia. Najpierw ty, potem on. Obaj bez pożegnania. To cholernie zabolało. – mówię obojętnie.
Freitag przełyka głośno ślinę. Wiem, że chce coś powiedzieć, ale nie umie poskładać słów.
Przenoszę na niego wzrok. Jego ciemnobrązowe tęczówki smutnie wpatrują się w moje oczy; są bezsilne.
- Dlaczego się nie odzywałeś?
- Bo byłem głupi. Najzwyczajniej na świecie głupi. – szepcze cicho. Jego palce delikatnie muskają mój policzek. – Przepraszam. Naprawdę przepraszam. Nawet nie wiesz, jak bardzo żałuję.
Milczymy, nie mogąc oderwać od siebie wzroku. Po kilku minutach uśmiecham się niepewnie, z wahaniem. Richard przyjmuje to za dobry znak, bo posyła mi łobuzerski uśmiech; na jego policzkach pojawiają się dołeczki.
- Zasługuję na karę?
- Aha.
- Hmm. Nie możemy go wykastrować, ponieważ to nieetyczne. Jedyna opcja to sterylizacja.
- I niech ktoś teraz spróbuje powiedzieć, że bajki nie łączą ludzi – mówię ze łzami w oczach. Tak dobrze jest wiedzieć, że Richard nadal ma w głowie sceny ze Shreka.
- Powinniśmy wracać – brunet łapie mnie za rękę.
Zamykam na chwilę oczy, przenosząc się do dzieciństwa, do niekończących się uścisków Freitaga. Wiem, że przed nami jeszcze długa droga, ale pierwszy, najważniejszy krok już postawiony. Teraz może być już tylko lepiej.
***
- Rut?
Mocno przytulam się do Severina, rozkoszując się stabilnością jego ramion. Sev jest moją przystanią, moją opoką. Kiedy dookoła szaleje wiatr, on jest jak schronienie, kryjówka, którą nieszczęścia omijają szerokim łukiem.
- Wszystko dobrze, naprawdę – mówię w jego bluzę.
- Na pewno?
- Aha.
Odrywam się od niego i uśmiecham się z trudem. Czuję się dziwnie.
- Przeprosił mnie. Trochę pogadaliśmy…. Jeszcze nie jest dobrze, daleko nam do tego, co było kiedyś, ale przepaść jakby się zmniejszyła.
- Widzisz? Wszystko powoli się układa. – Severin uśmiecha się czule i ściska moją dłoń. – A tak na marginesie, jesteśmy z Ilse parą.
Zamieram na kilka sekund, przerażona i pełna lęków. Drapieżny uśmiech Il tańczy mi przed oczami. Próbuję wziąć głęboki wdech, ale jest to trudniejsze niż myślałam. W końcu udaje mi się ogarnąć i sztucznie wesołym tonem oznajmiam:
- To naprawdę niesamowite. Gratuluję.
________________________
shreka ciąg dalszy, dziwności opowiadania też. ale ja lubię dziwactwa. czasami. o.

TYDZIEŃ, ROBACZKI, TYDZIEŃ.

od patrzenia na zeszyt od chemii robi mi się niedobrze, jeszcze tyle zadań przede mną. aż żyć się odechciewa :c i w ogóle to potrzebuję napisać coś dobrego, naprawdę dobrego. a nie jakąś reakcję polimeryzacji. jesień mnie dobija, moja twórcza bezproduktywność mnie dobija. byle do skoków

piątek, 2 listopada 2012

pięć: shrek



Pada. Ciężkie krople deszczu uderzają o szybę i spływają w dół, tworząc malutkie, naszybne rzeczki. Jest zimno i ciemno. Depresyjnie. Siedzę na łóżku z podkurczonymi nogami i ze wzrokiem wbitym w drewnianą szafę. Dzisiaj jestem aspołeczna, myślę i zostaję na łóżku w za dużej i poplamionej koszulce Rise Against. Nie mam na nic ochoty. Moje interakcje międzyludzkie w większości przypadków są za bardzo poplątane i niejasne. Boję się nie wiedzieć, na czym stoję. Ten strach siedzi we mnie niemalże ciągle, rzadko kiedy mnie opuszcza. Nie daje mi komfortu beztroskiego życia. Bo zawsze jest coś, jakaś boląca myśl, kłujące ‘dlaczego’. W tym wszystkim nie ma spokoju, nie ma poczucia, że wszystko jest na swoim miejscu. Puzzle do siebie nie pasują. Po prostu.
Siedzę sam na sam ze swoimi myślami. Samotność już wyciąga ku mnie chłodne ramiona. Dzisiaj mi nie pomaga, dzisiaj jest moim wrogiem. Oprawcą.
Zamykam oczy i myślę o wszystkim, co się dotychczas wydarzyło. Wspominam niedowierzanie w oczach Freitaga, kiedy brunet zobaczył mnie stojącą z wielką walizką obok Severina; katuję się jego ciszą po moim ‘tęskniłam’ i rozbijam kolana o mur, który nas dzieli. Łapię się dłoni Freunda i próbuję chronić go przed toksycznymi uczuciami Ilse; cieszę się jego przyjaźnią. Żartuję z Hedwig i uśmiecham się do Andrei. Śmieję się z żartów Wanka i porywczości Sybill. Rozpływam się nad zakochaniem Torstena. Staram się nie myśleć o Pascalu. Wciąż na nowo zakochuję się w morzu.
Cholera, chcę swojego starego Freitaga, mojego najlepszego przyjaciela, który niegdyś wiedział o mnie wszystko i który potrafił mi pomóc samym uściskiem dłoni.
Egoistka.
Ale czy to moja wina, że straciłam go wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowałam?
Nie mogę tutaj być, bezczynnie leżeć na łóżku i zadręczać się myśleniem. Nie mogę ciągle chować się w swojej samotności i swoją aspołecznością zaprzepaszczać tych kilka szans na przyjaźń. Przyjaźnie. Muszę stąd wyjść.
W przypływie impulsu wstaję z łóżka i podchodzę do szafy. Szybko ściągam z siebie porozciąganą koszulkę i dresy, po czym zakładam obszerną, niebieską bluzę i czarne legginsy. W pośpiechu ubieram trampki i rozpuszczam włosy. Przez chwilę patrzę się w lustro, w swoje ciemnozielone, ozdobione złotymi plamkami oczy.
Czyżbym widziała determinację?
Biorę głęboki wdech i wychodzę z pokoju. Już na korytarzu natykam się na Sybill. Dziewczyna uśmiecha się szeroko i szybko się do mnie przytula. Czuć od niej czymś mocniejszym niż zwykłą herbatką, którą to niby mieli się dzisiaj raczyć.
- Ruuut! Chodź, zaraz będziemy oglądać Shreka. Andreas ma na płycie jedynkę. Będzie fajnie.
Shreka….
Sybill jeszcze raz się do mnie przytula, po czym szybko znika. Jeszcze przez chwilę zostaje ze mną jej pełen wesołości uśmiech.
Shreka… Na samo wspomnienie moje usta unoszą się do góry.
Bo, Richardzie, nie wiem, czy pamiętasz, ale Shreka oglądaliśmy kiedyś codziennie. Udawaliśmy Osła, przerzucaliśmy się najlepszymi tekstami i śmialiśmy się do rozpuku. Czuję się jakby od tamtych dni oddzielał nas szmat czasu, całe wieki, a nie zaledwie kilka lat. W którym momencie rozdzieliła nas obojętność? Twoja obojętność…?
Walczmy. Walczmy o naszą przyjaźń. Nie przyjaźń idealną, ale o przyjaźń. Taką, która łączyła Shreka, Osła i Kota. Taką, która niegdyś łączyła nas.
Proszę.
Wzdycham cicho i zaczynam iść w kierunku ośrodkowej świetlicy. Głowa ciąży mi od myśli, a serce wręcz leci ku Shrekowi. Życie składa się ze sprzeczności, niestety.
Ktoś łapie mnie za ramię. Powoli odwracam się i otwieram oczy ze zdziwienia.
KURWA, BODMER.
Nienienienienie, tylko nie teraz, proszę.
- Cześć – chłopak uśmiecha się blado, niepewnie przestępując z jednej nogi na drugą. – Kupiłem ci różę, ale mam ją w pokoju, bo pomyślałem, że głupio tak będzie dać ci ją przy wszystkich. No wiesz.
- Cześć – odpowiadam zdezorientowana. Jest źle. Bardzo źle. Bo nie lubię ranić ludzi bez powodu. Ale czasami muszę.
Irracjonalny strach ściska mnie za gardło.
- Słuchaj – zaczynam powoli, opierając się o ścianę. Nie wiem, czy dam radę. – Nie chcę, byś przynosił mi kwiatki.
- Oou, to mogę kupić ci czekoladki. Albo coś innego, cokolwiek zechcesz.
Zduszam w sobie jęk. Bodmer niczego mi nie ułatwia.
- Chodzi o to… Nic mi nie kupuj. I nie chodź tak za mną. Wydaje mi się, że za bardzo się angażujesz w to wszystko. Jesteśmy tylko kumplami.
- Nie lubisz mnie? – Słyszę popękaną nadzieję w jego głosie.
Boli.
Mimo wszystko moja twarz łagodnieje.
- Oczywiście, że cię lubię, ale nie w TEN sposób.
Blondyn wypuszcza z płuc powietrze i milczy. Cisza jest zimna i ma smak rozczarowania.
Pascal udaje, że to go nie rusza. Udaje silnego, musi, inaczej cały się rozsypie. Tak dobrze znam to uczucie…
Zdeformowany smutkiem uśmiech wykrzywia jego twarz.
- No dobra. Rozumiem. Ale nadal cię lubię, ładna jesteś. To znaczy, wiesz. Och, pójdę już. To cześć.
- Cześć…
Przez kilka sekund gapię się w głąb korytarza, po czym wydaję z siebie przeciągły jęk. Nie lubię ranić ludzi, nie lubię zabierać im nadziei i psuć ich marzeń. Nie lubię być tą złą. Gdybym mogła, uszczęśliwiłabym cały świat. Ale jestem tylko człowiekiem, który nie potrafi zmusić się do kochania. I do zapomnienia. A czasem nawet do wybaczenia.
Życie czasami ma dla nas takie role, które nie zawsze pasują do naszych aspiracji. Mój scenariusz zakłada, że będę tonąć w samotności wciąż opuszczana przez ludzi, którzy zajmują w moim sercu honorowe miejsca. Ale ja próbuję być scenarzystką sama dla siebie, co już poprawiając rolę napisaną dla mnie przez los. Szukam swojego szczęścia i walczę o ludzi, na których mi zależy. Nie chcę by samotność objęła mnie ramionami, chcę tańczyć i śpiewać, i uśmiechać się każdego dnia. Chcę być szczęśliwa razem z ludźmi, których kocham.
Dlatego tutaj jestem. Dlatego próbuję odzyskać swojego Richarda. Richarda, który znał na pamięć wszystkie części ‘Gwiezdnych Wojen’ i który kiedyś śmiał się tak często i tak szczerze.
Richardzie, czy jeszcze umiesz się prawdziwie śmiać?
Uśmiecham się do siebie smutno, po czym podejmuję dalszą drogę. W świetlicy są już wszyscy. Biorę głęboki wdech i usadawiam się na podłodze, tuż obok Hedi. Freitaga, który siedzi na kanapie obok Seva, widzę kątem oka. Chłopak mnie nie widzi; jego wzrok utkwiony jest w migoczącym się ekranie.
- Kurczak cię szukał – Hedi trąca mnie łokciem. Jej słowa przecinają moje serce niczym ostry nóż.
- I znalazł – odpowiadam ze wzrokiem wbitym w swoje dłonie. – Jeden zero dla mnie.
- Dałaś mu kosza?
- Musiałam. – Wzruszam ramionami i patrzę się na ekran. Film już się zaczął.
Shrek wciąga jak dawniej. Kolorowe postacie plączą się po ekranie i zabawiają. Jestem urzeczona filmem, który po raz ostatni oglądałam zaraz po nagłym wyjeździe Freitaga. Potem do niego już nie wracałam.
Shrek się kończy, wszyscy oprócz Richarda zostają na swoich miejscach. Przepycham się w stronę drzwi, a później idę przez ciemny korytarz. Na dworze jest chłodno i wciąż pada deszcz. Zatrzymuję się pod dachem, metr od Richarda. Cisza hamuje słowa tańczące w naszych sercach.
- Jestem dupkiem.
Dwa słowa, trzynaście liter. Mam ochotę go objąć, ale nie mogę się poruszyć. Mur, który nas dzieli jest coraz grubszy.
- Zachowałem się okropnie. Naprawdę tego żałuję, Rut. I czuję się z tym jak skończony debil.
Prycham cicho. Nic nie jest łatwe, nic.
- To mnie zraniłeś, Shrek, zraniłeś wręcz na wskroś.* - mówię cicho, przed oczami mając pewną scenę: ja i on z miską popcornu na kolanach, z oczami wlepionymi w telewizor.
Richard mimowolnie się uśmiecha. Czy pamięta jak kiedyś przerzucaliśmy się cytatami ze Shreka?
- Oślepłem, oślepłem. Czy jeszcze kiedykolwiek zagram na skrzypcach?* - wzdycha.
Patrzę się na niego, a on na mnie. Deszcz przestaje padać.
- Właśnie, oślepłeś. Tylko ty, ty i ty. A gdzie inni, Richardzie? – Głos mi drży, łzy pieką pod powiekami. Przenoszę wzrok na morze i przygryzam wnętrze policzka.
- Porozmawiajmy, proszę. Na plaży.
________________________________
*cytat ze Shreka.

rozwiodłam się z onetem, bo odklejanie słówek doprowadziło mnie do nerwicy. a, i linki muszę zrobić. i zrobię. kiedyś.
co do rozdziału, pisałam go trzy razy i nadal jestem średnio zadowolona z niego.

jesienno-depresyjne życie jest łatwiejsze z myślą, że w TYM miesiącu zaczną się SKOKI <3.

cztery: nadzieja



Nie ma go.
Brutalna myśl rozrywa moje serce, gdy tylko wchodzę na stołówkę. Niepewnie podchodzę do stolika i siadam na krześle obok Severina. Wciąż mam nadzieję, wciąż liczę, że jednak przyjdzie. Ale go nie ma. Myśl ta atakuje mnie przez całe śniadanie. Boli. Bardzo. Jakaś zasklepiona rana odtworzyła się i krwawi.
- Wooody! – Pascal z jękiem opada na krzesło. Jego przekrwione oczy szukają czegoś zdatnego do picia. W końcu chłopak łapie filiżankę z kawą i duszkiem ją opróżnia. Freund protestuje, ale Bodo go nie słucha.
- Czy ja nigdy nie mogę dokończyć swojej kawy? – Mruczy pod nosem Sev.
- Więcej nie piję. – Oświadcza twardo Bodmer. – Żadnego alkoholu. Nie mehr.
- Po imprezie urodzinowej Mechlera też tak mówiłeś. – wytyka mu wesoło Andreas.
Wszyscy się śmieją. Są radośni, pełni energii i nadziei. Nie pasuję do nich, do ich światów. Mentalnie stoję na uboczu i tylko im się przyglądam. Nie śmieję się. Moje usta zapomniały jak to się robi. Zazdroszczę im. Też chcę taka być, ale.. Ale jestem jedynie zranioną istotą, a zranione istoty nie są wesołe. Głupcem był ten, kto powiedział, że czas leczy rany. To nieprawda, to tylko zwykła bzdura, jakich wiele. Czas jedynie pomaga o nich zapomnieć. A ja je wciąż pamiętam, wciąż je czuję. One nadal krwawią.
- Wszystko okay? – pyta mnie szeptem Severin. Kiwam twierdząco głową. Wszystko jest dobrze, wszystko mam pod kontrolą.
Ale go nie ma.
Po śniadaniu zaczepia mnie Pascal. Jest skrępowany i speszony. Jego policzki rumienią się, przybierając głęboki odcień czerwieni, podobny do koloru nosa.
- Sorry za to wczoraj. No wiesz, za tą Rudą Wiewióreczkę.
- Pamiętasz to?
- Hedwig mi powiedziała.
- Aha.
Bodmer cicho chrząka. Przypomina mi małego, zagubiona chłopca, który potrzebuje by ktoś wziął go za rękę i zaprowadził do domu.
Ale tą osobą nie mogę być ja.
- Może miałabyś potem ochotę na spacer? Pod wieczór gdzieś? Moglibyśmy trochę pogadać.
Zaskoczona patrzę się w jego pełne nadziei, brązowe oczy. Nie potrafię zniszczyć tej jego nadziei, bo wiem z doświadczenia jak to bardzo bali. Nie chcę go krzywdzić, zadawać niepotrzebnych ciosów.
Ale czasem trzeba.
Ojej.
W roztargnieniu kiwam głową.
- Czemu nie? – Posyłam mu sztuczny uśmiech. Gram, znowu gram. Uśmiecham się mimo szklanych odłamków w sercu, udaję że wszystko jest okay, gdy grunt pod nogami coraz bardziej mi się osuwa. Jestem w tym dobra, czegoś mnie to cholerne życie nauczyło.
A Pascal promienieje. I to uderza we mnie tak mocno, ze na chwilę tracę mentalną równowagę. Nie chcę zabić jego uśmiechu, nie chcę go zranić.
A muszę. Póki nie jest za późno, póki jest jeszcze czas.
***
W barze jest głośno i duszno. Siedzę sama przy stoliku pod oknem i powoli sączę swoją mrożoną kawę. Spacer z Pascalem zbliża się wielkimi krokami i wiem, ze powinnam już wrócić do ośrodka, ale cos trzyma mnie w miejscu. Nie mam ochoty być sam na sam z Bodmerem, irracjonalnie boję się tego. Widzę jak skoczek na mnie patrzy i wcale mi się to nie podoba.
Ale to nie Pascal zaprząta moją głowę…
Jednym głupim, nieświadomym ‘tęskniłam’ jeszcze bardziej oddaliłam od siebie Richarda, przepaść między nami się rozszerzyła. Teraz nie potrafię go dosięgnąć, jest za daleko.
Prościej by było, gdyby on sam zechciał ze mną szczerze porozmawiać. Ale nie chce, woli chować się po kątach, udawać, że nic nas nie łączy, że nie ma w głowie żadnych wspomnień, żadnych iskierek. Już nie jesteśmy przyjaciółmi, czasy, kiedy mogliśmy ze sobą swobodnie rozmawiać o wszystkim już dawno minęły. Najgorsze jest to, że nie wiem jak sprawić, by wróciły. A przecież po to tu przyjechałam.
Wszystko poszło na marne, Richard nie chce bym była cząstką jego teraźniejszości. Mój pomysł, zamiar umarł w zarodku. Czego ja  w ogóle oczekiwałam? Że rzuci mi się w ramiona i zacznie gorąco przepraszać? To takie w nie jego stylu.
Jedna malutka łza spływa po moim policzku. Rozpadająca się nadzieja trzęsie moim światem, narusza jego fundamenty. Kolejne rozczarowanie, a boli jak za pierwszym razem. I myśl, że nie mam już czego tu szukać. Czas wracać do domu i zostawić tą historię bez zakończenia. Może czas sam dopisze do niej swój epilog?
Odstawiam pustą szklankę na bok i biorę swoją torebkę. Droga do ośrodka wydaje mi się za krótka. Olbrzymi budynek już wyłania się za wiekowych drzew. Myśli plączą się  mojej głowie, zamieć i czarne chmury niszczą moją psychikę.
Nie chcę jeszcze wyjeżdżać… Chcę zakochiwać się w morzu każdego dnia…
Na korytarzu natykam się na Pascala. Duszę w sobie przekleństwo i posyłam mu ciepły uśmiech. Chłopak rumieni się lekko.
- To co? Idziemy? – pyta szeptem, jakby zawstydzony.
Z przesadnym zaangażowaniem kiwam głową.
- Jasne. Pójdę tylko po bluzę. Chłodno się robi.
W pokoju jest tylko Hedwig; dziewczyna grzebie coś w swoim laptopie. Oddycham głęboko i wyciągam z szafy swoją znoszoną, czarną bluzę. Chyba sam sobie jeszcze kilka dni…
- Gdzie idziesz? – Hedwig odrywa wzrok od migoczącego ekranu i patrzy na mnie pytająco.
Wciągam na siebie bluzę bez zamka.
- Na spacer.
Może do Freitaga coś dotrze?
Nadzieja umiera ostatnia.
Nadzieja matką głupich.
Poczucie, że nadziei już nie ma rozrywa człowieka od środka i piekielnie boli. Czy chcę aż tyle ryzykować?
No cóż, gdy tu jechałam miałam świadomość, że nie będzie łatwo i bezboleśnie.
- Sama?
- Nie – poprawiam kaptur i przeczesuję grzebieniem rude włosy. Dam jeszcze szansę sobie, Freitagowi i morzu.
Zaintrygowana Meierówna zamyka laptopa i siada po turecku, nie spuszczając ze mnie czujnego wzroku.
- Oou, czyżbyś poznała kogoś interesującego?
- Bynajmniej. Idę z Pascalem.
Z Hedi jakby powietrze uszło. Dziewczyna krzywi się lekko, po czym sięga po kit-kata. Częstuje również i mnie, ale ja nie mam ochoty na słodycze. W moim żołądku jakby zaległ kamień.
- Randka? – Hedi podnosi pytająco jedna brew.
Wystawiam jej język.
- To nie randka.
- Randka.
- To. Nie. Randka.
- Bzdura, randka. On leci na ciebie jak deszcz na Afrykańczyków podczas pory deszczowej.
- Uh, nienawidzę cię, serio.
- Ale wiesz, że to prawda.
Posyłam jej zbolałe spojrzenie, po czym wychodzę z pokoju. Pascal już na mnie czeka, oparty o ścianę. Na mój widok rozpromienia się, a ja zauważam, że dość obficie potraktował swoje włosy żelem, uzyskując coś na wzór marnej imitacji fryzury Ronalda. Jęczę w duchu. To nie może być udany spacer, nie z mojej strony.
Czasami żałuję, że nie mam dość serca, by komuś odmówić.
Razem wychodzimy z ośrodka i kierujemy się na plażę. Wsadzam dłonie głęboko w kieszenie i przygarbiam się. Słońce powoli chowa się za horyzont, barwiąc morze na żółto, pomarańczowo i czerwono. Kilka mew skrzeczy nam nad głowami. Wszędzie dookoła zakochane pary. Mam ochotę się zabić. Nie przyjechałam tutaj, żeby romansować. Chcę tylko odzyskać swojego przyjaciela, nic więcej.
Rozmowa nam się nie klei. Chłopak opowiada trochę o skokach i swojej rodzinie, ciągle się przy tym rumieniąc i jąkając; fryzura a’la Ronaldo nie dodaje mu ani pewności siebie ani lekkiej arogancji.
- Jest… romantycznie. – Podsumowuje Bodmer, patrząc się na mnie z nadzieją.
Odwracam wzrok i obserwuję jak fale rozbijają się o pobliskie skały.
- Taa.
Między nami zalega cisza, tylko morze cichutko śpiewa swoją pieśń. Nie czuję się dobrze w towarzystwie Pascala, bo wiem, że on oczekuje trochę więcej zainteresowania z mojej strony. A ja, poza uśmiechem, nie umiem dać mu niczego więcej. Zresztą nie chcę wplątywać się  kolejny bezsensowny związek. Na chwilę obecną facetów mam po dziurki w nosie.
Freitaga rozpieprzył moje życie uczuciowe, chociaż nawet nigdy nie byłam w nim zakochana. Zawsze traktowałam go jak brata. Jednakże jego odejście sprawiło, że coś we mnie pękło. I że przestałam ufać ludziom.
- Cieszę się, że zgodziłaś się na ten spacer – głos Bodmera jest niczym człowiek stąpający po kruchym lodzie, uważający na każdy swój krok. Chłopak dokładnie obiera słowa, stara się wypaść jak najlepiej. Miło. Ale to stawia mnie w coraz trudniejszej sytuacji.
- Lubię spacery – wzruszam obojętnie ramionami. – Pomagają mi poukładać myśli.
- Dzisiaj też?
Wstrzymuję oddech. Panika, atak paniki.
- Troszkę – wyznaję po chwili i wbijam wzrok w rozbrykane morze. Jest tu pięknie. Aż trudno uwierzyć, że wokół tego krajobrazu życie uskutecznia swoje krwawe scenariusze.
- Wracamy? – Proponuję cicho, chcąc jak najszybciej zakończyć ten wieczór. Nie mogę dać Pascalowi złudnej nadziei. Lepiej rozwalić coś, co dopiero kiełkuje niż coś, co już dobrze się zakorzeniło.
Bodmer nieumiejętnie kryje rozczarowanie.
- Skoro chcesz…
- chcę.
W milczeniu wracamy do ośrodka. Blondyn z jednej strony jest przygaszony i zamyślony, ale z drugiej bije od niego jakąś wątła iskierka nadziei. Niedobrze. Trzeba będzie dalej gnać w tę grę, dalej ranić go świadomie i nieświadomie.
Dlaczego jego nadzieja jest taka mocna?
I dlaczego moja nadzieja bawi się mną jak szmacianą laką?
Nie przytulam Pascala ani nie całuję go w policzek na pożegnanie, choć wiem, że on tego chce. Jego spojrzenie jest nadzwyczaj wymowne. Po prostu mówię mu dobranoc.
I cieszę się, ze ten dzień dobiegł do końca.
________________________________________

trzy: tęskniłam



Ośrodek, w którym się zatrzymaliśmy jest potężnym budynkiem, na którym czas wycisnął dość mocno widoczne znamię. Jednakże obdrapane ściany, zniszczona podłoga i odpadający tynk nie zabijają aury tego miejsca, jego tajemnic skrytych gdzieś pomiędzy grubymi ścianami, wciąż żyjącymi w murach budynku. Ośrodek kryje w sobie wszystkie wspomnienia, słowa, przygody; pamięta każdego turystę i jego osobistą historię. Czasem w nocy, kiedy nie mogę zasnąć słyszę skrzeczący śpiew, smutną piosenkę wygwizdywaną przez ściany działowe i jęczące drzwi. Czasem fundamenty melancholijnie stękają, czasem strop żałośnie zawodzi. Smutne dźwięki płyną przez pomieszczenia i żłobią w ludzkich sercach kanały przepełnione tragedią, samotnością i strachem.
Uh, w moich myślach jest za dużo budownictwa.
Jeden taki nostalgiczny pokój dzielę z Ilsę i Hedi. Naprzeciw nas nocują Andrea i Andreas, obok nich Sybill i Torsten. Drzwi po prawej prowadzą do pokoju Richarda, Pascala i Severina.
Leżę na swoim twardym łóżku w kącie pokoju i próbuję czytać „Niewinnego” Cobena. Ilse siedzi przed swoją walizką i przegląda ubrania, a Hedwig jej się przygląda. Wankówna z zadowoleniem grzebie w swoich kolorowych fatałaszkach i wesoło trajkocze – to chyba dobry znak. Dobry, o ile to Severin wprowadził ją w taki nastrój. Trzeba wybadać.
- W co mogę ubrać się na ognisko? – Pyta bezradnie Il, odrzucając od siebie prawie całkiem prześwitującą bluzeczkę na cienkie ramiączka.
- Najlepiej cos ciepłego – odpowiadam, jednocześnie zamykając Cobena. – Noce są tutaj chłodne.
Ilse krzywi się, patrząc się z niechęcią na coś we wnętrzu walizki.
- Bluzy są takie bezpłciowe.
- A dla kogo chcesz wyglądać tak płciowo? – Hedi uśmiecha się znacząco, zabawnie poruszając brwiami. Duszę w sobie śmiech. Hedwig Meier, moja mistrzyni dziwnych min.
- Jesteście okropne – stwierdza z uśmiechem Wankówna. Jej fiołkowe oczy iskrzą się z podekscytowania. Aura wokół niej nagle gęstnieje, a ja wyczuwam dziwne niebezpieczeństwo. – Chyba wpadłam w oko Freundowi.
- serio? Niczego nie zauważyłyśmy – mówi nieco sceptycznie Hedwig. – Bujasz, kochana.
Il śmieje się cicho, dźwięcznie niczym dzwoneczek na szyi owieczki.
- Wyczuwam wakacyjny romansik – szepcze, lekko mrużąc oczy.
- Podoba ci się? – Pytam niby od niechcenia. W środku natomiast cała się telepię ze zdenerwowania. Sekundy ciszy ciągną się w nieskończoność.
- Johnym Deppem to on nie jest – Ilse uśmiecha się nieco drwiąco, z przekorą. – Ale nie jest zły. Zresztą mając do wyboru jego albo Pascala, wybrałam Severina. Lepszy, ładniejszy, lepiej skacze, wyżej notowany w moim rankingu.
Ty podstępna mała żmijko, tylko waz się popsuć serce Severinowi, a z tych twoich farbowanych włosów nie zostanie nic. – mówi mi moje gotowe do ataku serce.
- Jest jeszcze Richard – przypomina Hedi. – Chyba lepszy niż Severin.
Ilse wywraca z irytacją oczami, prychając niczym rozłoszczona kotka. Fiołkowe oczy ciskają piorunami.
- Próbowałam kilka tygodni temu. Spławił mnie. W ogóle jest taki jakiś dziwny.
Hahahahahaha.
Żebym jeszcze mogła ją wybić Freundowi z głowy. Ale on, niestety, jest nią zainteresowany bardzo na poważnie. Wpadł po uszy, chłopczyna.
Więc trzeba będzie zakochać tą małą czarownicę.
Kurczę. Znam Severina kilka tygodni, a już boję się o jego serducho. Dlaczego chłopie wytworzyły się między nami takie silne więzy?
A kiedyś, nie aż tak bardzo dawno temu, obiecałam sobie, że już nigdy z nikim się nie zaprzyjaźnię, że nie wpuszczę do swojego serca nikogo. Bo ‘nikt’ potrafi narobić w sercu za dużo trudnych do naprawienia szkód.

***
Późny wieczór otula nas swoim chłodnym ramieniem. Ognisko wesoło puszcza ku gwieździstemu niebu snopy iskier, a języki ognia tańczą jak szalone. W tle Coldplay śpiewa o raju ku uciesze Ilse, która jak zaczarowana wsłuchuje się w głos ……, co jakiś czas na głos zachwycając się zespołem i piosenką. Obok niej Severin w zamyśleniu przypatruje się ognisku.
- No więc, Rut – Bodmer siada na ławce obok mnie. Wygląda śmiesznie z zawadiackim uśmiechem na ustach i czerwonym od słońca nosem.
- No więc, Pascal – mówię, omal nie parskając śmiechem. Widzę, że Bodmer nadużył alkoholu.
- Chodźmy wykąpać się w morzu – proponuje blondyn, na co ja przewracam oczami.
- Po pijaku się nie pływa.
- Kto tu jest pijany? Na pewno nie ja, ruda wiewióreczko.
- Jeśli ja jestem rudą wiewióreczką – uśmiecham się z pobłażaniem – to ty jesteś żółtym pingwinem.
Pascal robi śmieszną, tępą minę, myśląc nad czymś intensywnie.
- Nie czaję cię – wzdycha w końcu.
- Ja siebie też – mówię cicho, bardziej do siebie niż do niego.
- Ładna jesteś, wiesz?
Patrzę się na zarumienioną twarz Boda z niedowierzaniem. Posyłam mu lekki uśmiech i kieruję swój wzrok na dłonie. Instynktownie wyczuwam niebezpieczeństwo. Pancerz zbudowany z ironii i sarkazmu czeka w pełnej gotowości.
- To znaczy – Bodmer rumieni się jeszcze bardziej – Tak myślę. Że jesteś ładna, no. Bo jesteś. To wszystko. No wiesz.
- Spokojnie, Pascal – klepię go delikatnie po ramieniu. – To miłe, naprawdę.
Speszony skoczek mruczy coś niewyraźnie pod nosem, po czym idzie po jeszcze jedną puszkę piwa. Jego nieśmiałość jest poniekąd urocza.
Rozglądam się wokół i widzę jak Ilse flirtuje z Freundem. Nie podoba mi się to. Il wygląda jak myśliwy czający się na swoją ofiarę. A Severin jest bezbronną, zakochaną owieczką. Zły układ, chory. Ale Sev jeszcze tego nie wyczuwa, jest za bardzo zapatrzony w Ilsę. Muszę ochronić idiotę.
Obok nich Andrea prawie śpi mocno wtulona w Wanka. Gołąbeczki. Ich miłość jest czysta i silna, widać to na kilometr.
- Bodmer padł – oznajmia Hedi, siadając obok mnie. W ręce trzyma dwie puszki heinekena, jedną podaje mi. – Gadał coś o twoich włosach, a potem zasnął.
Kłopoty, myślę, po czym odsuwam tą informację na bok.
- Chyba będę już wracać – Meier uśmiecha się zmęczona dniem. – Inaczej porzygam się, patrząc się na tamtych tam – dodaje, krzywiąc się nieznacznie.
Kieruję wzrok w stronę wskazaną przez Hedwig. Sybill i Torsten całują się w zapomnieniu, świadomi tylko swoich ciał.
Ble?
- Idziesz?
- zostaję jeszcze. Pójdę na spacer, albo coś.
- Tylko nie oddalaj się za bardzo. Hej.
Kiwam w zamyśleniu głową. Moje oczy niemalże natychmiast znajdują Richarda. Chłopak siedzi na piasku niedaleko ogniska ze wzrokiem utkwionym w niebie. Jest samotny, tak samo jak ja.
Podchodzę do niego niepewnie i siadam po turecku na jeszcze ciepłym piasku. Milczę. Richard nie zwraca na mnie uwagi zapatrzony w bezkres granatu. Chcę coś zrobić, objąć go, pogłaskać po ciemnych, zmierzwionych włosach, wziąć za rękę, cokolwiek, byle pokonać ten dziwny mur między nami. Ale boję się, tak bardzo się boję, że on mnie odrzuci. Znowu. Chyba bym tego po raz drugi nie zniosła. Jego obojętność, jego chłód, jego nie-pamiętam-niczego-z-przeszłości wbija w serce sztylety, powoduje ból nie do opanowania. Nie chcę już tego czuć, chcę swojego przyjaciela, tego ciepłego, otwartego chłopaka, którym kiedyś był.
Dlaczego ludzie się zmieniają?
- Tęskniłam – mówię bardzo cicho, prawie niesłyszalnie. Ale Freitag to słyszy; jego mięśnie napinają się i drżą. Czekam, ale chłopak nic nie mówi.
Zawiedziona wstaję z piasku i oddalam się szybko od nieswojego Freitaga. Moje bose stopy zapadają się w miękkim żwirku. Nie czuję niczego, nawet łez, które intensywnie wypływają mi spod powiek i żłobią w bladych policzkach korytarze bezgranicznego smutku. Obojętność Richarda znieczuliła mnie na wszystko.
Po pewnym czasie wykończona opadam na piasek i cicho szlocham. Niebo w kilku miejscach zaczyna jaśnieć. Wstaje nowy dzień, czas nowych nadziei. Nadziei nie dla mnie. Bo on jest niczym głaz, odporny na wszelkie nawoływania.
Nienawidzę siebie za łzy i chwilę słabości.
Nienawidzę go za ta, że odciął się od przeszłości i odgrodził dzisiaj od wczoraj grubą kreską.
- Rut, tutaj jest. Wszędzie cię szukałem – Severin ni stąd ni zowąd wyrasta przede mną i podnosi mnie do pozycji siedzącej. W jego ciepłych ramionach czuję się bezpieczna.
- Freitag to trudny przypadek – mówi, głaszcząc mnie po plecach. – Ale w końcu ci się uda. Wierzę w to.
Odsuwam się od blondyna i w ciszy wpatruję się w jego niebieskie oczy. Chcę powiedzieć coś o Freitagu, ale powstrzymuję się  ostatniej chwili. Zamiast tego ostrzegam Seva:
- Nie ufaj Ilse. Ona nie jest taka jak myślisz. Przypomina trochę mityczne syreny. Czaruje, wabi, a potem wystawia na niebezpieczeństwo.
- Co ty wyga…
- Proszę, bądź ostrożny. I nie angażuj się za bardzo. To wszystko.
Freund uśmiecha się delikatnie, świadomy cienkiej nici, jaka wytworzyła się ostatnimi czasy między nami. Jesteśmy przyjaciółmi, czujemy to oboje. To jednocześnie cieszy jak i przeraża. Bo przyjaźń, w gruncie rzeczy, to nie taka łatwa sprawa.
- Dobrze, będę uważał – mówi jeszcze i podaje mi dłoń. Wracamy do ośrodka, trzymając się za ręce.
______________________________
Queck, człowieku, wynocha z mojej głowy. idź sobie, proszę.

Freitag, pisz po ludzku na twitterze, bo cie nie ogarniam.

dwa: pamiętasz?



Idziemy całą grupą wzdłuż zatoki Meklemburskiej. Szare chmury wiszą nisko nad wzburzonym Bałtykiem, odstraszając większość turystów. Kilkadziesiąt statków mocno przycumowanych do brzegu czeka, aż pogoda się poprawi. Chcą już opuścić port i wypłynąć na szerokie wody Bałtyku. Niestety morze nie jest dzisiaj ich przyjacielem, jak rozgniewane pluje pianą na wszystkie strony.
Po drugiej stronie, nieco bardziej w głąb lądu stoją w szeregu murowane, kolorowe kamieniczki. Gdzieniegdzie na balkonach wśród barwnych kwiatów kilka gospodyń rozwiesza pranie. Rostock tętni skrytym przed niepogodą życiem codziennym, przepełnionym rutyną.
A promenada pusta. Tylko nasza dziesiątka. I para staruszków wolno się przechadzających i podziwiających ciemne morze.
- Nudno tutaj – stwierdza Sybill, eks-fizjoterapeutka niemieckich skoczków. Przez ostatni sezon miała praktyki w ich drużynie. Polubiła się z chłopakami na tyle mocno, że razem zorganizowali wspólne wakacje,
Torsten, rosły szatyn obejmuje ramieniem dziewczynę, całując ją w skroń. Dziwne, ze są razem aż tak bardzo szczęśliwi. Ale ponoć przeciwieństwa się przyciągają.
- Idziemy coś zjeść? – rzuca Sev. Propozycja zostaje przyjęta osiem do dwóch.
Nadmorska restauracja specjalizująca się, niespodzianka, w daniach rybnych, jest przytulnym miejscem, klimatycznie urządzonym. W powietrzu rozchodzi się nieapetyczny zapach ryb pomieszany z nutka rozmarynu. Chowamy się przed porywającym wiatrem w środku restauracji. Siadam pomiędzy Richardem, a Hedwig. Freitag nie patrzy w moją stronę, skrępowany i zażenowany. Jest dziwnie między nami i to mnie przeraża.
Z drugiej strony Hedwig związuje swoje dredy w coś podobnego do koko. Chwilę później podsuwa mi kartkę z menu. Uśmiecham się do niej miło, próbując zniwelować mur, który zawsze oddziela nieznane sobie osoby. Hedwig odwzajemnia uśmiech. Lew na jej koszulce również śmieje się do mnie.
Głodna zerkam w kartkę i nieświadomie krzywię się w grymasie. W menu same ryby.
Nienawidzę ryb.
Richard także.
Zaciekawiona spoglądam w jego stronę. Chłopak z niechęcią wpatruję się w wykaz dań. W końcu zamawia sałatkę grecką, jedyną pozycję bez „rybiego odoru”. Idę w jego ślady. Sałatka Grecja jest okay. Nawet bardzo okay.
Wank zaczyna opowiadać swoje bezsensowne kawały. Wszyscy odzyskują swoje słońca i cieszą się wewnętrzną pogodą. Czarne chmury zostały nad morzem.
Podchwytuję spojrzenie Freunda i posyłam mu lekki uśmiech. Blondyn siedzi obok Ilse Wank, uroczej osiemnastolatki o delikatnej urodzie. Rozmawiają.
Uśmiecham się pod nosem, bo jest względnie dobrze. Severin flirtuje z Il, a Richard nie zmienił się całkowicie. Jest nadzieja i to mnie trzyma. Z uśmiechem nawiązuję rozmowę z Hedwig. Wiele nas łączy, co mnie bardzo cieszy.
- Tak, Kanada to wspaniały kraj. Chciałabym tam kiedyś zamieszkać z jakimś miłym karibu. – Meierówna uśmiecha się leniwie, marząc o przystojnych Kanadyjczykach, Górach Skalistych i karibu.
Dłubiąc nostalgicznie widelcem w sałatce i wybierając same pomidory, mówię:
- Kanada to na ogół chłodny kraj, a twoje reggeowe zainteresowania powinny cię raczej ciągnąć w stronę cieplejszych klimatów. Jamajka i tak dalej.
- Uh, Jamajka. – Hedwig wywraca oczami. – Muzyka i ludzie pierwsza klasa, ale, no cóż, Jamajka to nie moja bajka. Oddałam serce Kanadzie i raczej to się nie zmieni.
Kiwam w zamyśleniu głową. Hedwig jest pełna przekory i przeciwieństw, czuję to. Niby na pierwszy rzut oka wydaje się być twardą, ukierunkowaną dziewczyną w trampkach i zielono-żółto-czerwonej bransoletce na nadgarstku, ale nic bardziej mylnego. Najbliższa przyjaciółka Sybill ma skomplikowaną psychikę i nie jest osobą łatwą do przejrzenia.
Ale jest bardzo miła.
I ładna, o ile lubi się dredy. Ale kto, co lubi.
Kilkanaście minut później wychodzimy z coraz bardziej zatłoczonej restauracji i kierujemy się w stronę schroniska. Wlokę się na końcu grupy, myślami oddalona o tysiące kilometrów od moich nowych znajomych. Potrafię być duszą towarzystwa, a owszem, ale na ogół żyję raczej w swoim świecie. Ból w skrzydłach nie pozwala mi na beztroskę i uśmiech dwadzieścia cztery godziny na dobę. Maskowanie prawdziwych, negatywnych, bolących uczuć zabiera mi za wiele energii.
- Rut. – Cichy, znajomy głos wybudza mnie ze stanu zen. Spod długich rzęs patrzę się na poważną, zdystansowaną twarz Freitaga; jego obojętność, aż boli.
Sposób, w jaki wymawia moje imię – krótko, twardo, z czysto niemieckim akcentem – brzmi jak echo dawnych, dziecięcych czasów.
Richard świdruje mnie spojrzeniem. Oddycham równo, spokojnie. Nie drżę ani nie panikuję. Jestem przygotowana na wszystko. Keine Panik.
- Ja… - Brunet jest niepewny, ale nie może już się wycofać, wiemy o tym oboje. – Zastanawia mnie, co ci obiecał Freund.
Mechanicznie szukam Severin wzrokiem. Widzę go, idzie kilka-kilkanaście metrów przede mną, pogrążony w żywej rozmowie z Ilse. Jego nieśmiały uśmiech, jakim obdarowuje dziewczynę jest uroczy. Wankówna też to zauważa, bo uśmiecha się delikatnie, patrząc się na blondyna z dziwnym błyskiem w oku.
- Nic takiego – odpowiadam wymijająco. – A przynajmniej nic oprócz morza i dobrej zabawy.
- Wiedziałaś, że ja tu też będę – stwierdza Richard. – Nie wyglądałaś na zaskoczoną.
- Spodziewałam się twojej obecności, ale nie przyjechałam tutaj z twojego powodu – kłamię zwinnie, bez zmrużenia okiem.
Freitag patrzy się na mnie z uwagą. Chciałabym móc wyczytać z jego oczów całą prawdę, wszystko, co dzieje się teraz w jego sercu. Niestety jego wzrok pozostaje chłodny i nieprzenikniony; wciąż napotykam się na barierę praktycznie nie do pokonania.
Gdzie te czasy, kiedy rozumieliśmy się bez słów?
- Skąd znasz Severin? – Pyta niespodziewanie. Jego wzrok już mnie nie prześwietla.
- Poznałam go w Monachium – mówię, obmyślając w myślach jak gładko przejść do pierwszego etapu mojego planu. – Studiuję tam. Sev jest kuzynem mojej koleżanki, z którą wynajmuję mieszkanie.
- Psychologia, germanistyka czy weterynaria?
- Chemia budowlana, nie pytaj dlaczego.
Jest zdziwiony. Chemia budowlana nigdy nie pojawiała się w naszych planach na przyszłość.
Bo w przyszłości mieliśmy mieć wspólną lecznicę – on uzdrawiałby ciała, a ja dusze (ewentualnie zwierzęta). Ściany jego gabinetu miały być obwieszone moimi wierszami, a na moim biurku miała stać ramka z fotografią przedstawiającą jego sylwetkę podczas skoku.
- A jak tam Breitenbrunn?
Tak, Richard, właśnie o to chodziło, Breitenbrunn, twój dom, twoje dzieciństwo, miejsce naszych niekończących się rozmów i zabaw w dom. Właśnie tam dorastałeś, uczyłeś się mówić, chodzić, żyć, pamiętasz jeszcze?
A może Oberstdorf zdążył już cię całkowicie pochłonąć?
Dlaczego po swojej wyprowadzce już nigdy nie przyjechałeś do Bretenbrunn, do mnie? – pytają moje oczy. Ale Freitag się na mnie nie patrzy. Ma spuszczoną głowę, wzrok utkwiony w swoich silnych dłoniach, które jako jedyne zdradzają objawy wstydu, wyrzutów sumienia, zdenerwowania?
Chcę mu w tym momencie tyle powiedzieć – wyrzucić z siebie ciężar, który dusiłam w swoim sercu przez kilka lat – ale zamiast wyrzutów i pytań wydobywam z siebie neutralną, dziwnie nienaturalną wiadomość:
- Pan Bergmann został burmistrzem kilka tygodni po tym jak… jak wyjechałeś. Pamiętasz go?
Wyjechałeś bez pożegnania, DLACZEGO? – mówią moje ciemnozielone, przepełnione nieskrywanym smutkiem oczy.
- No jasne. – Freitag uśmiecha się przez sekundę tak, że robią mu się w policzkach ukochane przeze mnie dołeczki.
Nie widzisz moich spojrzeń, czy nie chcesz ich widzieć?
- To ten, który gonił nas z psem, gdy mieliśmy jedenaście lat i popsuliśmy sztuczną szczękę jego żony.
- Pamiętasz to… - szepczę cicho, pozwalając by wiatr poniósł moje słowa wprost do uszów Richarda.
Zatrzymujemy się oboje jak na komendę i w milczeniu patrzymy się na siebie bez żadnych barier, murów i wyrzutów. Na moment znów jesteśmy tymi roześmianymi jedenastolatkami włamującymi się do domu państwa Bergmann.
- Rut. – Richard wyciąga w moją stronę dłoń. Zamykam oczy, rozkoszując się swoim imieniem inaczej niż zwykle wypowiedzianym przez Freitaga. Miękko. Z nutką nostalgii i obawy.
Nadzieja, niczym motyl osiada na moim sercu i podpowiada, że wspomnienia to najlepszy sposób na Richarda. Ale ja wiem, że to jest bardziej skomplikowane, że potrzeba czegoś więcej niż garstki zatartych, wyblakłych wspomnień.
Chcę podać Richardowi dłoń, a potem mocno się do niego przytulić.
Nie mogę.
Otwieram oczy i widzę, ze obok bruneta stoi wysoki, szeroko uśmiechnięty chłopak z błyszczącymi oczami i głupkowatym wyrazem twarzy. Andreas gapi się na nas wesoło, wywijać rękami i drepcząc w miejscu. Jego nadpobudliwość tym razem mnie nie bawi.
- Rut, ale z ciebie flirciara. – Śmieje się głośno Wank. – Rano Sev, a teraz Richie. Nie spodziewałem Si tego po tobie.
Andi mówi coś jeszcze, ale go nie słucham, zapatrzona w lekko przygarbione plecy Freitaga szybko oddalające się ode mnie.
Więź wytworzona na chwilę przestała istnieć, znowu wróciliśmy do ignorowania i nieznania się.
Część, jestem Rut, kiedyś byłam twoją najbliższą przyjaciółką. Pamiętasz mnie jeszcze?
____________________________________
Na potrzeby opowiadania przeprowadziłam Freitaga do oberdorfu.


jeden: nieprzeszłość



Spacerujemy brzegiem morza i milczymy. Widzę, ze Richard chce się o coś zapytać, ale się boi. I słusznie. W końcu przeszłość to dla niego temat tabu, a wspomnienia mogą go tylko niepotrzebnie zdekoncentrować.
Też chcę coś powiedzieć, ale nie wiem co. Niewypowiedziane słowa tańczą wokół naszych głów i drwią z naszego braku odwagi. Cisza z każdą sekundą staje się coraz bardziej męcząca.
- Możesz mi powiedzieć – Richard zatrzymuje się w pół kroku i patrzy na mnie twardo swoimi ciemnobrązowymi, niegdyś ciepłymi oczami – co to wszystko ma znaczyć?
Wzruszam ramionami, leniwie odgarniając z nad twarzy kosmyk włosów.
- Ale co? – pytam niewinnie, siadając na rozgrzanym piasku. Freitag siada obok mnie; jego wzrok prześlizguje się po jachtach delikatnie kołyszących się na morzu.
- Dlaczego się pojawiłaś? Dlaczego z Freundem? I o co chodzi z tym naprawianiem skrzydeł? – Chłopak zasypuje mnie pytaniami, a ja milczę. Mojej metafory ze skrzydłami na pewno mu nie wytłumaczę, nie zasłużył na to. Zresztą i tak by nie zrozumiał. A jeśli chodzi o resztę pytań… Muszę kłamać. Prawda tylko zepsuje cały mój misterny plan.
- Wakacje, Richard, wakacje – uśmiecham się drwiąco, przenosząc wzrok na jego profil. Zmienił się. I to bardzo. Wymężniał, wypiękniał. Ale czy wydoroślał?
- Nadal nie rozumiem – mówi i odwraca głowę w moja stronę; spotkanie naszych spojrzeń jest jak prąd paraliżujący mięśnie. Nawet już nie umiemy patrzyć się na siebie jak kiedyś.
- Severin coś mi obiecał – wyrzucam z siebie cicho i wstaję z piasku. Freitag znowu idzie w moje ślady i staje obok mnie. Jego spojrzenie przeszywa mnie na wylot.
- Jedno pytanie – chłopak waha się. Lęk i obawa mieszają w jego sercu. – Czy ty i Freund… Czy jesteście razem?
Mam ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem. Większego absurdu wymyślić by nie mógł.
Powoli kręcę głową, wiedząc że moja powaga robi na Richardzie duże wrażenie.
Taa, kiedyś nie umiałam przestać się śmiać, a teraz?  Chodząca powaga, prze państwa. Widzisz, co robią z ludźmi połamane skrzydła, rany zadane przez najbliższych przyjaciół?
- Nie – szepczę, pocierając dłońmi nagie ramiona. To będzie chłodna noc, myślę w międzyczasie.
- To dobrze – Freitag oddycha z ulgą. Jego spojrzenie jest nieprzeniknione.
Uśmiecham się smutno i wracamy do ośrodka.

***
Siedzimy z Severinem na stołówce, trzymając w dłoniach kubki pełne mocnej kawy. Jest wcześnie, cały ośrodek jeszcze śpi. Opatulam się szczelniej bluzą i biorę duży łyk kawy. Zimno, wciąż jest mi zimno. Nie wiem, czy ma to związek z Richardem, ale zimno pojawiło się wraz z powrotem jego chłodu.
- I co? Pogadaliście? – pyta Severin. Dobrze wiem, że chciałby pominąć ten temat i pójść dalej, ale umowa to umowa. Chcąc, nie chcąc spletliśmy nasze problemy i staliśmy się poniekąd przyjaciółmi. Łączy nas cel, podobny, ale jakże inny. Oboje chcemy trafić do serc bliskich nam osób.
- Trochę – przyznaje niechętnie. – Boi się rozmawiać o przeszłości.
- Pewnie się wstydzi tego, co ci zrobił.
- Możliwe.
Nie, to nie wstyd. To tylko wyrzuty sumienia. Pomęczą przez chwilę, dwie i umilkną. Richard albo będzie je próbować zagłuszyć, albo po prostu je zignoruje.
- Nie przeprosił. – Sev bardziej stwierdza niż pyta. Kiwam w zamyśleniu głową, jednocześnie parząc sobie język gorzką kawą. Freund uśmiecha się kącikami ust, bez krzty radości. – Cały Richie. Przepraszanie jest dla niego prawdziwą męczarnią.
- Miał tak od dziecka. – Uśmiecham się do wspomnień. – Przepraszał tylko, gdy zaszła taka konieczność. Czytaj surowa mina taty i obawa przed szlabanem na konsolę.
Freund śmieje się cicho. Ma naprawdę ładny śmiech, taki lekki i delikatny, zupełnie nieniemiecki. Oczy też ma ładne. Niebieskie i czyste, niczym letnie niebo. Ale nie na mnie powinny robić wrażenie, o nie.
- A jak tam Ilse? – Odzywam się po jakimś czasie. Oczy Freunda zaczynają promienieć.
Ach, ta miłość.
- Wciąż ten sam etap. – Sev krzywi się nieco. – Kiedy zaczniesz działać?
Wzdycham lekko i gapię się na przeciwległą ścianę; beżowa farba w kilku miejscach odprysła.
- Muszę najpierw się z nią bliżej poznać. Daj mi trochę czasu, a wszystko się ułoży.
- Wiem. – Freund uśmiecha się szeroko. – Ty z powrotem odzyskasz swojego starego Richarda, a ja zdobędę Ilsę.
- Jeśli Andreas ci głowy nie oberwie. – Śmieję się z dziwną lekkością w głosie. Naprawdę dobrze jest mi w towarzystwie Severin.
- No tak… Już zapomniałem, jaki z niego opiekuńczy braciszek bywa. – Freund wzdycha głęboko, nie przestając się uśmiechać.
Z Ilsą będą naprawdę dobraną parą, myślę.
- Co to za poranne randeczki? – zza naszych pleców dobiega nas zaspany głos Wanka. Chłopak idzie powoli, ciągnąć za sobą Andreę, swoją dziewczynę. Siadają obok nas. Andreas wyrywa Freundowi kubek i łapczywie kończy jego kawę.
- Mniam, kawunia. Tego właśnie było mi potrzeba.
- Idiota – kwituje Sev, robiąc minę obrażonego dziecka.
- Reszta jeszcze śpi? – pytam, wpatrując się w swój opróżniony do połowy kubek.
Andreas kiwa delikatnie głową, opierając się o ramię swojego chłopaka. Ładnie razem wyglądają. Szczęśliwie.
- Plany na dzisiaj? – Wank zaczyna głaskać brunetkę po jej rozczochranych włosach.
Uh, za słodko.
- Warmenünde, oczywiście. – Freund uśmiecha się szeroko, a ja wiem, że mimo wszystko to będzie trudny dzień.
________________________________
psuję opowiadanie. jest dziwne, a będzie jeszcze bardziej dziwne.

prolog: skrzydła



Na złamanych skrzydłach nie da się latać. Złamane skrzydła nie udźwigną całego ciężaru serca i jego grzechów. Złamane skrzydła są bezużyteczne.
Mam złamane skrzydła, tak czuję. Nie potrafię wznieść się w przestworza, nie mogę pokonać praw grawitacji. Jestem uwięziona na Ziemi. Czekam. Czekam, aż moje skrzydła się zrosną, aż dojdą do siebie, aż będą gotowe do latania. Czy polecisz wtedy ze mną? Wątpię. Przestałeś już to lubić, tak jak przestałeś lubić mnie. Pewnego dnia po prostu zgubiliśmy się w przestworzach. Poleciałeś w inną stronę, w kierunku ludzi, a ja rozpaczliwie próbowałam cię dogonić. Potem zagapiłam się na ciebie – innego ciebie, nie ciebie, którego znałam – i z impetem uderzyłam w skutą lodem ziemię. Połamałam skrzydła. Bolało, a owszem, ale ból ten był niczym w porównaniu z tą pustką w sercu. Zabrałeś mi kawałek mnie, wiesz?
Nie? A to zaskoczenie. Ostatnio na nic nie zwracałeś uwagi. Nie byłeś sobą. Nie wiem, kim byłeś, ty tego pewnie też nie wiesz.
Śmiać mi się chce, gdy patrzę się teraz na ciebie. Rozpoznajesz mnie, widzę to w twoich oczach. Ale nic nie mówisz. Milczysz, uparcie zaciskając usta. Odezwiesz się do mnie? Przeprosisz?
Nie, nie zrobisz tego. Już dawno zostawiłeś za sobą przeszłość. Liczy się to, co jest tutaj i teraz. Ewentualnie niedaleka przyszłość. Nic więcej.
Boli. Jak cholera. Dzielnie przełykam łzy i promienieję w uśmiechu. Będę grać w twoją grę, a proszę bardzo.
Grzecznie wyciągam do ciebie dłoń. Chwytasz ją niepewnie, niezdarnie; twoje palce drżą.
- Rut jestem – mówię, zupełnie jakbyś był nieznajomym. I w pewnym sensie tak jest. Kiedyś znałam cię na wylot, byłeś moim najbliższym przyjacielem. Potem połamałam skrzydła, a ty wyjechałeś. Zacząłeś nowe życie. Życie, w którym zabrakło miejsca dla mnie. Teraz się nie znamy.
Nadal lubisz lody czekoladowe?
- Richard – wyduszasz. Widzę, że to spotkanie wiele cię kosztuje.
I pomyśleć, że kiedyś umieliśmy przegadać całą noc. Gdzie się podziały tamte czasy, co? Tęsknisz jeszcze w ogóle za nimi? Czy tęsknisz za mną?
Bo ja, mimo wszystko, nie umiem o tobie zapomnieć. Bo o przyjaciołach się nie zapomina. Nigdy.
- Richardzie, czy naprawisz moje skrzydła? – pytam.
___________________________________