Idziemy
całą grupą wzdłuż zatoki Meklemburskiej. Szare chmury wiszą nisko nad
wzburzonym Bałtykiem, odstraszając większość turystów. Kilkadziesiąt statków
mocno przycumowanych do brzegu czeka, aż pogoda się poprawi. Chcą już opuścić
port i wypłynąć na szerokie wody Bałtyku. Niestety morze nie jest dzisiaj ich
przyjacielem, jak rozgniewane pluje pianą na wszystkie strony.
Po
drugiej stronie, nieco bardziej w głąb lądu stoją w szeregu murowane, kolorowe
kamieniczki. Gdzieniegdzie na balkonach wśród barwnych kwiatów kilka gospodyń
rozwiesza pranie. Rostock tętni skrytym przed niepogodą życiem codziennym,
przepełnionym rutyną.
A
promenada pusta. Tylko nasza dziesiątka. I para staruszków wolno się
przechadzających i podziwiających ciemne morze.
- Nudno
tutaj – stwierdza Sybill, eks-fizjoterapeutka niemieckich skoczków. Przez
ostatni sezon miała praktyki w ich drużynie. Polubiła się z chłopakami na tyle
mocno, że razem zorganizowali wspólne wakacje,
Torsten,
rosły szatyn obejmuje ramieniem dziewczynę, całując ją w skroń. Dziwne, ze są
razem aż tak bardzo szczęśliwi. Ale ponoć przeciwieństwa się przyciągają.
- Idziemy
coś zjeść? – rzuca Sev. Propozycja zostaje przyjęta osiem do dwóch.
Nadmorska
restauracja specjalizująca się, niespodzianka, w daniach rybnych, jest
przytulnym miejscem, klimatycznie urządzonym. W powietrzu rozchodzi się nieapetyczny
zapach ryb pomieszany z nutka rozmarynu. Chowamy się przed porywającym wiatrem
w środku restauracji. Siadam pomiędzy Richardem, a Hedwig. Freitag nie patrzy w
moją stronę, skrępowany i zażenowany. Jest dziwnie między nami i to mnie
przeraża.
Z drugiej
strony Hedwig związuje swoje dredy w coś podobnego do koko. Chwilę później
podsuwa mi kartkę z menu. Uśmiecham się do niej miło, próbując zniwelować mur,
który zawsze oddziela nieznane sobie osoby. Hedwig odwzajemnia uśmiech. Lew na
jej koszulce również śmieje się do mnie.
Głodna
zerkam w kartkę i nieświadomie krzywię się w grymasie. W menu same ryby.
Nienawidzę
ryb.
Richard
także.
Zaciekawiona
spoglądam w jego stronę. Chłopak z niechęcią wpatruję się w wykaz dań. W końcu
zamawia sałatkę grecką, jedyną pozycję bez „rybiego odoru”. Idę w jego ślady.
Sałatka Grecja jest okay. Nawet bardzo okay.
Wank
zaczyna opowiadać swoje bezsensowne kawały. Wszyscy odzyskują swoje słońca i
cieszą się wewnętrzną pogodą. Czarne chmury zostały nad morzem.
Podchwytuję
spojrzenie Freunda i posyłam mu lekki uśmiech. Blondyn siedzi obok Ilse Wank,
uroczej osiemnastolatki o delikatnej urodzie. Rozmawiają.
Uśmiecham
się pod nosem, bo jest względnie dobrze. Severin flirtuje z Il, a Richard nie
zmienił się całkowicie. Jest nadzieja i to mnie trzyma. Z uśmiechem nawiązuję
rozmowę z Hedwig. Wiele nas łączy, co mnie bardzo cieszy.
- Tak,
Kanada to wspaniały kraj. Chciałabym tam kiedyś zamieszkać z jakimś miłym
karibu. – Meierówna uśmiecha się leniwie, marząc o przystojnych Kanadyjczykach,
Górach Skalistych i karibu.
Dłubiąc
nostalgicznie widelcem w sałatce i wybierając same pomidory, mówię:
- Kanada
to na ogół chłodny kraj, a twoje reggeowe zainteresowania powinny cię raczej
ciągnąć w stronę cieplejszych klimatów. Jamajka i tak dalej.
- Uh,
Jamajka. – Hedwig wywraca oczami. – Muzyka i ludzie pierwsza klasa, ale, no
cóż, Jamajka to nie moja bajka. Oddałam serce Kanadzie i raczej to się nie
zmieni.
Kiwam w
zamyśleniu głową. Hedwig jest pełna przekory i przeciwieństw, czuję to. Niby na
pierwszy rzut oka wydaje się być twardą, ukierunkowaną dziewczyną w trampkach i
zielono-żółto-czerwonej bransoletce na nadgarstku, ale nic bardziej mylnego.
Najbliższa przyjaciółka Sybill ma skomplikowaną psychikę i nie jest osobą łatwą
do przejrzenia.
Ale jest
bardzo miła.
I ładna,
o ile lubi się dredy. Ale kto, co lubi.
Kilkanaście
minut później wychodzimy z coraz bardziej zatłoczonej restauracji i kierujemy
się w stronę schroniska. Wlokę się na końcu grupy, myślami oddalona o tysiące
kilometrów od moich nowych znajomych. Potrafię być duszą towarzystwa, a owszem,
ale na ogół żyję raczej w swoim świecie. Ból w skrzydłach nie pozwala mi na
beztroskę i uśmiech dwadzieścia cztery godziny na dobę. Maskowanie prawdziwych,
negatywnych, bolących uczuć zabiera mi za wiele energii.
- Rut. –
Cichy, znajomy głos wybudza mnie ze stanu zen. Spod długich rzęs patrzę się na
poważną, zdystansowaną twarz Freitaga; jego obojętność, aż boli.
Sposób, w
jaki wymawia moje imię – krótko, twardo, z czysto niemieckim akcentem – brzmi jak
echo dawnych, dziecięcych czasów.
Richard
świdruje mnie spojrzeniem. Oddycham równo, spokojnie. Nie drżę ani nie
panikuję. Jestem przygotowana na wszystko. Keine Panik.
- Ja… -
Brunet jest niepewny, ale nie może już się wycofać, wiemy o tym oboje. – Zastanawia
mnie, co ci obiecał Freund.
Mechanicznie
szukam Severin wzrokiem. Widzę go, idzie kilka-kilkanaście metrów przede mną,
pogrążony w żywej rozmowie z Ilse. Jego nieśmiały uśmiech, jakim obdarowuje
dziewczynę jest uroczy. Wankówna też to zauważa, bo uśmiecha się delikatnie,
patrząc się na blondyna z dziwnym błyskiem w oku.
- Nic
takiego – odpowiadam wymijająco. – A przynajmniej nic oprócz morza i dobrej
zabawy.
-
Wiedziałaś, że ja tu też będę – stwierdza Richard. – Nie wyglądałaś na
zaskoczoną.
- Spodziewałam
się twojej obecności, ale nie przyjechałam tutaj z twojego powodu – kłamię
zwinnie, bez zmrużenia okiem.
Freitag
patrzy się na mnie z uwagą. Chciałabym móc wyczytać z jego oczów całą prawdę,
wszystko, co dzieje się teraz w jego sercu. Niestety jego wzrok pozostaje
chłodny i nieprzenikniony; wciąż napotykam się na barierę praktycznie nie do
pokonania.
Gdzie te
czasy, kiedy rozumieliśmy się bez słów?
- Skąd
znasz Severin? – Pyta niespodziewanie. Jego wzrok już mnie nie prześwietla.
-
Poznałam go w Monachium – mówię, obmyślając w myślach jak gładko przejść do
pierwszego etapu mojego planu. – Studiuję tam. Sev jest kuzynem mojej
koleżanki, z którą wynajmuję mieszkanie.
-
Psychologia, germanistyka czy weterynaria?
- Chemia
budowlana, nie pytaj dlaczego.
Jest
zdziwiony. Chemia budowlana nigdy nie pojawiała się w naszych planach na
przyszłość.
Bo w
przyszłości mieliśmy mieć wspólną lecznicę – on uzdrawiałby ciała, a ja dusze
(ewentualnie zwierzęta). Ściany jego gabinetu miały być obwieszone moimi
wierszami, a na moim biurku miała stać ramka z fotografią przedstawiającą jego
sylwetkę podczas skoku.
- A jak
tam Breitenbrunn?
Tak,
Richard, właśnie o to chodziło, Breitenbrunn, twój dom, twoje dzieciństwo,
miejsce naszych niekończących się rozmów i zabaw w dom. Właśnie tam dorastałeś,
uczyłeś się mówić, chodzić, żyć,
pamiętasz jeszcze?
A może
Oberstdorf zdążył już cię całkowicie pochłonąć?
Dlaczego
po swojej wyprowadzce już nigdy nie przyjechałeś do Bretenbrunn, do mnie? –
pytają moje oczy. Ale Freitag się na mnie nie patrzy. Ma spuszczoną głowę,
wzrok utkwiony w swoich silnych dłoniach, które jako jedyne zdradzają objawy
wstydu, wyrzutów sumienia, zdenerwowania?
Chcę mu w
tym momencie tyle powiedzieć – wyrzucić z siebie ciężar, który dusiłam w swoim
sercu przez kilka lat – ale zamiast wyrzutów i pytań wydobywam z siebie
neutralną, dziwnie nienaturalną wiadomość:
- Pan
Bergmann został burmistrzem kilka tygodni po tym jak… jak wyjechałeś. Pamiętasz
go?
Wyjechałeś
bez pożegnania, DLACZEGO? – mówią moje ciemnozielone, przepełnione nieskrywanym
smutkiem oczy.
- No
jasne. – Freitag uśmiecha się przez sekundę tak, że robią mu się w policzkach
ukochane przeze mnie dołeczki.
Nie
widzisz moich spojrzeń, czy nie chcesz ich widzieć?
- To ten,
który gonił nas z psem, gdy mieliśmy jedenaście lat i popsuliśmy sztuczną
szczękę jego żony.
-
Pamiętasz to… - szepczę cicho, pozwalając by wiatr poniósł moje słowa wprost do
uszów Richarda.
Zatrzymujemy
się oboje jak na komendę i w milczeniu patrzymy się na siebie bez żadnych
barier, murów i wyrzutów. Na moment znów jesteśmy tymi roześmianymi
jedenastolatkami włamującymi się do domu państwa Bergmann.
- Rut. –
Richard wyciąga w moją stronę dłoń. Zamykam oczy, rozkoszując się swoim
imieniem inaczej niż zwykle wypowiedzianym przez Freitaga. Miękko. Z nutką
nostalgii i obawy.
Nadzieja,
niczym motyl osiada na moim sercu i podpowiada, że wspomnienia to najlepszy
sposób na Richarda. Ale ja wiem, że to jest bardziej skomplikowane, że potrzeba
czegoś więcej niż garstki zatartych, wyblakłych wspomnień.
Chcę
podać Richardowi dłoń, a potem mocno się do niego przytulić.
Nie mogę.
Otwieram
oczy i widzę, ze obok bruneta stoi wysoki, szeroko uśmiechnięty chłopak z
błyszczącymi oczami i głupkowatym wyrazem twarzy. Andreas gapi się na nas
wesoło, wywijać rękami i drepcząc w miejscu. Jego nadpobudliwość tym razem mnie
nie bawi.
- Rut,
ale z ciebie flirciara. – Śmieje się głośno Wank. – Rano Sev, a teraz Richie.
Nie spodziewałem Si tego po tobie.
Andi mówi
coś jeszcze, ale go nie słucham, zapatrzona w lekko przygarbione plecy Freitaga
szybko oddalające się ode mnie.
Więź
wytworzona na chwilę przestała istnieć, znowu wróciliśmy do ignorowania i
nieznania się.
Część,
jestem Rut, kiedyś byłam twoją najbliższą przyjaciółką. Pamiętasz mnie jeszcze?
____________________________________
Na
potrzeby opowiadania przeprowadziłam Freitaga do oberdorfu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz