Pada.
Ciężkie krople deszczu uderzają o szybę i spływają w dół, tworząc malutkie,
naszybne rzeczki. Jest zimno i ciemno. Depresyjnie. Siedzę na łóżku z
podkurczonymi nogami i ze wzrokiem wbitym w drewnianą szafę. Dzisiaj jestem
aspołeczna, myślę i zostaję na łóżku w za dużej i poplamionej koszulce Rise
Against. Nie mam na nic ochoty. Moje interakcje międzyludzkie w większości
przypadków są za bardzo poplątane i niejasne. Boję się nie wiedzieć, na czym
stoję. Ten strach siedzi we mnie niemalże ciągle, rzadko kiedy mnie opuszcza.
Nie daje mi komfortu beztroskiego życia. Bo zawsze jest coś, jakaś boląca myśl,
kłujące ‘dlaczego’. W tym wszystkim nie ma spokoju, nie ma poczucia, że
wszystko jest na swoim miejscu. Puzzle do siebie nie pasują. Po prostu.
Siedzę
sam na sam ze swoimi myślami. Samotność już wyciąga ku mnie chłodne ramiona.
Dzisiaj mi nie pomaga, dzisiaj jest moim wrogiem. Oprawcą.
Zamykam
oczy i myślę o wszystkim, co się dotychczas wydarzyło. Wspominam niedowierzanie
w oczach Freitaga, kiedy brunet zobaczył mnie stojącą z wielką walizką obok
Severina; katuję się jego ciszą po moim ‘tęskniłam’ i rozbijam kolana o mur,
który nas dzieli. Łapię się dłoni Freunda i próbuję chronić go przed toksycznymi
uczuciami Ilse; cieszę się jego przyjaźnią. Żartuję z Hedwig i uśmiecham się do
Andrei. Śmieję się z żartów Wanka i porywczości Sybill. Rozpływam się nad
zakochaniem Torstena. Staram się nie myśleć o Pascalu. Wciąż na nowo zakochuję
się w morzu.
Cholera,
chcę swojego starego Freitaga, mojego najlepszego przyjaciela, który niegdyś
wiedział o mnie wszystko i który potrafił mi pomóc samym uściskiem dłoni.
Egoistka.
Ale czy
to moja wina, że straciłam go wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowałam?
Nie mogę
tutaj być, bezczynnie leżeć na łóżku i zadręczać się myśleniem. Nie mogę ciągle
chować się w swojej samotności i swoją aspołecznością zaprzepaszczać tych kilka
szans na przyjaźń. Przyjaźnie. Muszę stąd wyjść.
W
przypływie impulsu wstaję z łóżka i podchodzę do szafy. Szybko ściągam z siebie
porozciąganą koszulkę i dresy, po czym zakładam obszerną, niebieską bluzę i
czarne legginsy. W pośpiechu ubieram trampki i rozpuszczam włosy. Przez chwilę
patrzę się w lustro, w swoje ciemnozielone, ozdobione złotymi plamkami oczy.
Czyżbym
widziała determinację?
Biorę
głęboki wdech i wychodzę z pokoju. Już na korytarzu natykam się na Sybill.
Dziewczyna uśmiecha się szeroko i szybko się do mnie przytula. Czuć od niej
czymś mocniejszym niż zwykłą herbatką, którą to niby mieli się dzisiaj raczyć.
- Ruuut!
Chodź, zaraz będziemy oglądać Shreka. Andreas ma na płycie jedynkę. Będzie
fajnie.
Shreka….
Sybill
jeszcze raz się do mnie przytula, po czym szybko znika. Jeszcze przez chwilę
zostaje ze mną jej pełen wesołości uśmiech.
Shreka… Na samo wspomnienie moje usta
unoszą się do góry.
Bo, Richardzie, nie wiem, czy
pamiętasz, ale Shreka oglądaliśmy kiedyś codziennie. Udawaliśmy Osła,
przerzucaliśmy się najlepszymi tekstami i śmialiśmy się do rozpuku. Czuję się
jakby od tamtych dni oddzielał nas szmat czasu, całe wieki, a nie zaledwie
kilka lat. W którym momencie rozdzieliła nas obojętność? Twoja obojętność…?
Walczmy. Walczmy o naszą przyjaźń.
Nie przyjaźń idealną, ale o przyjaźń. Taką, która łączyła Shreka, Osła i Kota.
Taką, która niegdyś łączyła nas.
Proszę.
Wzdycham
cicho i zaczynam iść w kierunku ośrodkowej świetlicy. Głowa ciąży mi od myśli,
a serce wręcz leci ku Shrekowi. Życie składa się ze sprzeczności, niestety.
Ktoś
łapie mnie za ramię. Powoli odwracam się i otwieram oczy ze zdziwienia.
KURWA,
BODMER.
Nienienienienie,
tylko nie teraz, proszę.
- Cześć –
chłopak uśmiecha się blado, niepewnie przestępując z jednej nogi na drugą. –
Kupiłem ci różę, ale mam ją w pokoju, bo pomyślałem, że głupio tak będzie dać
ci ją przy wszystkich. No wiesz.
- Cześć –
odpowiadam zdezorientowana. Jest źle. Bardzo źle. Bo nie lubię ranić ludzi bez
powodu. Ale czasami muszę.
Irracjonalny
strach ściska mnie za gardło.
- Słuchaj
– zaczynam powoli, opierając się o ścianę. Nie wiem, czy dam radę. – Nie chcę,
byś przynosił mi kwiatki.
- Oou, to
mogę kupić ci czekoladki. Albo coś innego, cokolwiek zechcesz.
Zduszam w
sobie jęk. Bodmer niczego mi nie ułatwia.
- Chodzi
o to… Nic mi nie kupuj. I nie chodź tak za mną. Wydaje mi się, że za bardzo się
angażujesz w to wszystko. Jesteśmy tylko kumplami.
- Nie
lubisz mnie? – Słyszę popękaną nadzieję w jego głosie.
Boli.
Mimo
wszystko moja twarz łagodnieje.
-
Oczywiście, że cię lubię, ale nie w TEN sposób.
Blondyn
wypuszcza z płuc powietrze i milczy. Cisza jest zimna i ma smak rozczarowania.
Pascal
udaje, że to go nie rusza. Udaje silnego, musi, inaczej cały się rozsypie. Tak
dobrze znam to uczucie…
Zdeformowany
smutkiem uśmiech wykrzywia jego twarz.
- No
dobra. Rozumiem. Ale nadal cię lubię, ładna jesteś. To znaczy, wiesz. Och,
pójdę już. To cześć.
- Cześć…
Przez
kilka sekund gapię się w głąb korytarza, po czym wydaję z siebie przeciągły
jęk. Nie lubię ranić ludzi, nie lubię zabierać im nadziei i psuć ich marzeń.
Nie lubię być tą złą. Gdybym mogła, uszczęśliwiłabym cały świat. Ale jestem
tylko człowiekiem, który nie potrafi zmusić się do kochania. I do zapomnienia.
A czasem nawet do wybaczenia.
Życie
czasami ma dla nas takie role, które nie zawsze pasują do naszych aspiracji.
Mój scenariusz zakłada, że będę tonąć w samotności wciąż opuszczana przez
ludzi, którzy zajmują w moim sercu honorowe miejsca. Ale ja próbuję być
scenarzystką sama dla siebie, co już poprawiając rolę napisaną dla mnie przez
los. Szukam swojego szczęścia i walczę o ludzi, na których mi zależy. Nie chcę
by samotność objęła mnie ramionami, chcę tańczyć i śpiewać, i uśmiechać się
każdego dnia. Chcę być szczęśliwa razem z ludźmi, których kocham.
Dlatego
tutaj jestem. Dlatego próbuję odzyskać swojego Richarda. Richarda, który znał
na pamięć wszystkie części ‘Gwiezdnych Wojen’ i który kiedyś śmiał się tak
często i tak szczerze.
Richardzie, czy jeszcze umiesz się
prawdziwie śmiać?
Uśmiecham
się do siebie smutno, po czym podejmuję dalszą drogę. W świetlicy są już
wszyscy. Biorę głęboki wdech i usadawiam się na podłodze, tuż obok Hedi.
Freitaga, który siedzi na kanapie obok Seva, widzę kątem oka. Chłopak mnie nie
widzi; jego wzrok utkwiony jest w migoczącym się ekranie.
- Kurczak
cię szukał – Hedi trąca mnie łokciem. Jej słowa przecinają moje serce niczym
ostry nóż.
- I
znalazł – odpowiadam ze wzrokiem wbitym w swoje dłonie. – Jeden zero dla mnie.
- Dałaś
mu kosza?
-
Musiałam. – Wzruszam ramionami i patrzę się na ekran. Film już się zaczął.
Shrek
wciąga jak dawniej. Kolorowe postacie plączą się po ekranie i zabawiają. Jestem
urzeczona filmem, który po raz ostatni oglądałam zaraz po nagłym wyjeździe
Freitaga. Potem do niego już nie wracałam.
Shrek się
kończy, wszyscy oprócz Richarda zostają na swoich miejscach. Przepycham się w
stronę drzwi, a później idę przez ciemny korytarz. Na dworze jest chłodno i
wciąż pada deszcz. Zatrzymuję się pod dachem, metr od Richarda. Cisza hamuje
słowa tańczące w naszych sercach.
- Jestem
dupkiem.
Dwa
słowa, trzynaście liter. Mam ochotę go objąć, ale nie mogę się poruszyć. Mur,
który nas dzieli jest coraz grubszy.
-
Zachowałem się okropnie. Naprawdę tego żałuję, Rut. I czuję się z tym jak
skończony debil.
Prycham
cicho. Nic nie jest łatwe, nic.
- To mnie
zraniłeś, Shrek, zraniłeś wręcz na wskroś.* - mówię cicho, przed oczami mając
pewną scenę: ja i on z miską popcornu na kolanach, z oczami wlepionymi w
telewizor.
Richard
mimowolnie się uśmiecha. Czy pamięta jak kiedyś przerzucaliśmy się cytatami ze
Shreka?
-
Oślepłem, oślepłem. Czy jeszcze kiedykolwiek zagram na skrzypcach?* - wzdycha.
Patrzę
się na niego, a on na mnie. Deszcz przestaje padać.
-
Właśnie, oślepłeś. Tylko ty, ty i ty. A gdzie inni, Richardzie? – Głos mi drży,
łzy pieką pod powiekami. Przenoszę wzrok na morze i przygryzam wnętrze
policzka.
- Porozmawiajmy, proszę. Na plaży.
________________________________
*cytat ze Shreka.
rozwiodłam się z onetem, bo odklejanie słówek doprowadziło mnie do nerwicy. a, i linki muszę zrobić. i zrobię. kiedyś.
co do rozdziału, pisałam go trzy razy i nadal jestem średnio zadowolona z niego.
jesienno-depresyjne życie jest łatwiejsze z myślą, że w TYM miesiącu zaczną się SKOKI <3.
Taki bardzo refleksyjny ten rozdział - ale lubię takie :). Shrek jest dobry na wszystko, szczególnie dwie pierwsze części, bo kolejne to już nie to samo co początek.
OdpowiedzUsuńRut trochę ma mętlik w głowie, bo Bodmer i kwiatki, Richard i dawne wspomnienia. Chyba czas sobie to jakoś poukładać :)
Pozdrawiam!
PS. Właśnie! Skoki, skooki już za 21 dni! :D
UsuńW życiu bym nie pomyślała, że Shrek ma taki edukacyjny charakter :D
OdpowiedzUsuńNajważniejsze jednak, że Freitag wreszcie zrozumiał jakim był/jest palantem.Tym samym chyba wprowadził niemały mętlik w głowie dziewczyny. Ciekawa jestem, co wyniknie z tej rozmowy na plaży?
ps. szkoda Pascala, ale cóż miłości się nie wybiera.
Marzycielka
Tak,, Shrek dobry na wszystko! Dziewczyna jest na prawde silna! Za wszelka cene stara sie zwalczyc przeciwnosci nadawane przez los, i walczy by w koncu byc szczesliwa! Ahh Freitag, dobrze ze w koncu zrozumiam jaki popelnial blad, jakim byl egoista! Moze w koncu sie zmieni! Czek na kolejny! ;) pozdrawiam metka.
OdpowiedzUsuńBecause-you-loved-me.blogspot.com
Shrek. Lubię Shreka. Nawet bardzo.
OdpowiedzUsuńNiebieski kwiat i kolce, niebieski kwiat i kolce, byłoby prościej, gdybym nie był daltonistą.
Cebula ma warstwy, ogry mają warstwy.
Ludzie też mają warstwy. Grają. Nie pokazują tej najgłębszej, bo to boli, bo tak jest łatwiej. Łatwiej jest udawać siłę niż publicznie płakać. Łatwiej jest zamknąć się w łazience i się kaleczyć, niż powiedzieć bliskim, jak bardzo nas ranią.
Rut ma bajzel we łbie, przez Pascala, przez Richarda, przez całą tę chorą sytuację. Nie radzi sobie. I łatwiej nie będzie. To Freitag musi jej pomóc, on chyba jedyny jest w stanie. Pytanie tylko, czy zechce jej pomóc.
Kocham, Cam. Kocham.
I wielbię na klęczkach.