Na Danniego Quecka ludzie powinni wołać 'Niespodzianka'.
Pluję sobie w brodę, że tak bardzo się do niego pomyliłam. Lista jego zalet zdecydowanie wygrywa z listą jego wad. Zwłaszcza, że śmiało mogę do tej pierwszej dopisać 'spontaniczność'.
Po nocy spędzonej na oglądaniu gwiazd i rozmowie oraz po zaledwie kilkugodzinnym śnie, Danny obudził mnie i kazał mi się szybko ogarnąć. Zrobiłam to, choć oczy kleiły mi się niemiłosiernie, ale, powiedzmy sobie szczerze, chłopak za bardzo mnie zaintrygował, bym mogła spokojnie wrócić w objęcia Morfeusza.
Moje zdziwienie sięgnęło zenitu, gdy Danny zaprowadził mnie do swojego auta i, za wiele nie mówiąc, ruszył w głąb miasteczka.
Pędziliśmy przez zaspane o tej porze uliczki Rostock, pozwalając, aby mocno gitarowe dźwięki Rise Against zdominowały panującą ciszę. Podjęłam kilka prób wymuszenia na Dannym celu naszej wyprawy, ale chłopak milczał jak zaklęty.
A potem dojechaliśmy do niewielkiej gospody.
Gospody, w której można zamówić tosty z serem.
Poczułam się jak w niebie, jak w pięknym śnie, z rodzaju tych, z których człowiek nie chce się wybudzać.
Dzięki spontaniczności i dobremu serduszkowi Quecka mogę teraz siedzieć w tym przyjemnym zajeździe i czekać na swoje wytęsknione tosty z serem i ketchupem.
- Mówiłeś, że wolisz musli. - Śmieję się do chłopaka, filuternie mrużąc oczy.
Od lat nie było mi tak lekko i beztrosko jak teraz, jak przy Danny'm. Od dawna nie czułam się tak dobrze, wieki minęły odkąd ostatni raz brałam wdech bez ukłucia smutku i rozpaczy. Danny jest jak plasterek tamujący krew wypływającą z głębokiej rany, jaką niegdyś zadał mi Freitag. I mimo, że z Richardem dogaduję się coraz lepiej, nie jestem przy nim kompletna. Nie jestem tą szczęśliwą osobą, osobą, która drzemie gdzieś głęboko we mnie, pogrzebana pod stosem krzywd. Osobą, jaką jestem przy Dannym.
Nie wiem, co się dzieje, ale nie chcę o tym myśleć. Wszystko, czego potrzebuję to życie chwilą. Bez rozpamiętywania przeszłości i myślenia 'co by było, gdyby...". Carpe diem, po prostu.
- Czasami można zjeść coś innego, prawda? Jestem otwarty na nowe smaki. - Danny błyska zębami w przyjaznym uśmiechu. - Zwłaszcza, jeśli jest to tak wykwitne danie jak tosty.
- Pokarm bogów, uściślając.
- Otóż to.
Kilka sekund później podchodzi do nas młoda, niewysoka kelnerka z trądzikiem na ładnej, opalonej twarzy i kładzie przed nami nasze zamówienie. Tosty wyglądają apetycznie, a z nad kubka pełnego białej kawy unosi się przyjemny aromat. Śniadanie mistrzów.
Brakowało mi tego.
- Jak znalazłeś to miejsce? - Pytam, wgryzając się w tosta.
Blondyn chwyta za kubek.
- Mam swoich informatorów.
- Danny.
- Okay - Chłopak wzdycha. - Nie jestem tutaj po raz pierwszy, obczaiłem już wszystkie knajpki w okolicy.
- I pamiętałeś, gdzie są tosty. - Chwalę go.
- Po kilku godzinach przypominania sobie oraz po dwóch upewniających telefonach byłem pewien, gdzie zabrać cię na śniadanie.
- Jesteś najlepszy. - Przyznaję. - A przy okazji niemożliwy.
- Taki mój urok.
Po zjedzeniu wszystkich tostów, zamawiamy sobie jeszcze po drugiej kawie i pogrążamy się w rozmowie. Queck jest dobrym rozmówcom, dawno z nikim nie gadało mi się tak dobrze jak z nim. Odkąd zamknęłam się w sobie, nie trafiłam na nikogo, kto by tak świetnie otwierał porządnie zaryglowane bramy prowadzące do mojego serca. Może i znam go od zaledwie kilku dni, ale potrafię się przed nim otworzyć jak przed nikim innym.
Bratnie dusza, tak? Cholera, bratnie dusze.
- Nie mów temu nikomu, ale Wank cierpi na łysienie plackowate. Dlatego wszędzie łazi w tej czapce. - mówi Danny konspiracyjnym tonem. - A może to tylko okropny łupież? Zauważ, że gdy nie ma czapki, na jego ramionach jest pełno białych śmietków. Mówiłem mu, żeby poszedł z tym do lekarza, ale biedak jest za dumny, by z takim problemem latać po przychodniach.
- Hej, każdy ma swoje dziwactwa. - Bronię Andreasa, jednocześnie nie mogąc opanować śmiechu. - Nie musisz się z niego śmiać.
- Nie śmieję się. Widzisz, żebym się śmiał? - Queck ze śmiertelnie poważną miną podnosi prowokująco prawą brew. Wygląda komicznie.
- Dobra, niech ci będzie.
I tak przyjemnie mija nam czas, póki Queck nie postanawia zabawić się w psychologa. Doceniam jego chęć pomocy, ale nie wiem, czy nie jestem za bardzo przyzwyczajona do radzenia sobie z problemami sama, by móc złapać jego wyciągniętą dłoń i z jego pomocą wydostać się z tego bagna.
Ale... Co szkodzi spróbować? Zaufać całkowicie? Najwyżej spotka mnie kolejne rozczarowanie, a do tego jestem już przyzwyczajona, prawda?
Tak, jasne. Mogę wmawiać sobie, co tylko przyjdzie mi do głowy, ale prawda jest jedna i brutalna: nieważne, ile razy już się rozczarowałam, następne rozczarowania bolą równie mocno jak poprzednie. Bo moje serce nie jest kuloodporne, bo mimo chowania siebie przed światem, nadal jestem małą i wrażliwą dziewczynką z poobijaną duszą.
Nie umiem ufać.
Ale może jednak warto coś zmienić? Może czas zacząć żyć chwilą i nie przejmować się tym, co było lub tym, co dopiero nadejdzie?
Tylko jak?
Krok pierwszy: szczera rozmowa
- Rut, czy teraz mi powiesz... Czy to, że czasami jesteś taka smutna i wyobcowana ma związek z Freitagiem?
Mam ochotę uciec wzrokiem, ale dzielnie wytrzymuję jego natarczywe spojrzenie. Przy okazji zauważam, że jego brązowe tęczówki są udekorowane kilkoma złotymi plamkami, a jego jasne rzęsy są długie jak u lalki.
Niepewnie zagryzam wargę, zastanawiając się nad tym, co mam mu powiedzieć. W końcu decyduję się na nagą prawdą.
- Był moim przyjacielem... - I zaczynam snuć swoją opowieść, kawałek po kawałku, nie opuszczając żadnego wątku.
Danny, jak to ma w zwyczaju, słucha mnie uważnie.
I mnie rozumie. Rozumie, dlaczego ratowanie tej przyjaźni jest dla mnie takie ważne.
To znaczy dla mnie więcej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
- Richard jest dość osobliwym człowiekiem. - Queck wraca do tematu, gdy wsiadamy do auta.
Powoli zbliża się południe, śniadanie zajęło nam więcej czasu niż przewidywał scenariusz. Ludzie ze schroniska zaczęli się o nas martwić, bombardując nas przez to dziesiątkami smsów. Miło jest wiedzieć, że komuś na nas zależy.
- Wspominał kiedyś, że za sobą nie przepadacie.
- Ma do mnie jakieś uprzedzenia. Coś podobnego do tego, co ty miałaś do mnie na początku. - Wypomina mi wesoło.
- Tyle, że ja pozwoliłam ci się przekonać do siebie.
- A Richi był na to za bardzo wysublimowany. Jesteście do siebie podobni, wiesz? Podobni, ale jakże różni.
W milczeniu przenoszę wzrok na migające za oknem krajobrazy. Rostock jest piękny, ale jednak moje serce najlepiej czuje się w Monachium.
- Dzięki. Za wszystko. Znowu. - Mówię, gdy zajeżdżamy na teren schroniska. - Jak ty to robisz, co? - Pytam, nieco sarkastycznie, trochę tak, jakbym chciała się bronić.
- Ale co robię?
Wykonuję nieokreślony ruch ręką.
- Pomagasz. Jesteś. Sprawiasz, że mi lepiej, lżej.
Danny uśmiecha się uroczo, łapiąc mnie za dłoń.
Krok drugi: pozwolić być blisko
Między nami przeskakuje dziwna iskra, czujemy to oboje.
- Mówiłem, że możesz mi ufać, że jestem tutaj zawsze, gdy mnie potrzebujesz.
- Dlaczego? - Szepczę cicho i niepewnie, zahipnotyzowana jego spojrzeniem.
waswaswaswas?
- Nie wiem. Po prostu. I już.
Rzucam mu jeszcze jeden spłoszony uśmiech i wychodzę z auta. Jestem zmieszana, zagubiona w jego brązowych oczach, nie wiem, co się ze mną dzieje. Trochę mnie to przeraża, ale postanawiam sobie, że nie będę się nad tym zastanawiać. Będzie, co ma być.
Krok trzeci: odwagi!
Po drodze do naszych pokoi, Danny zatrzymuje się, by pogadać z Wankiem. Kilka metrów dalej, tuż za zakrętem, za którym znajduję się mój pokój natykam się na Freitaga i Bodmera. Pascal mierzy mnie zawiedzionym i smutnym spojrzeniem; wygląda jak małe dziecko, któremu zabierze się zabawkę.
- Dlaczego akurat on? - Mówi, jakby do siebie, po czym odchodzi.
Patrzę się na Richarda pytająco. Brunet jedynie wzrusza ramiona, a potem obrzuca mnie dziwnym spojrzeniem. Niczego nie rozumiem. Niczego.
Skoczek robi kilka kroków w przód z zamiarem wyminięcia mnie, ale nagle się rozmyśla i zatrzymuje się obok mnie. Gdy się odzywa, jego głos jest cichy i pełny goryczy.
- Więc ty serio z nim?
Otwieram szeroko oczy i gapię się na Freitaga. Przez chwilę mierzymy się spojrzeniami.
- Nie wiem. Ale nawet jeśli tak, to co z tego?
Brunet kręci głową z gorzkim uśmiechem na ustach.
- Nic. Zupełnie nic.
I odchodzi, zostawiając mnie samą i skonsternowaną.
_____________________
zły internecio! zły początek rozdziału, z którym się strasznie męczyłam i nieidealny koniec, który dopisywałam teraz na szybko.
zły blogspot, który robi mi coś z czcionką.
zły blogspot, który robi mi coś z czcionką.
i zły wrzesień oouch.
Wank cierpiący na łysienie plackowate XD.
OdpowiedzUsuńPoprostu Queck jest genialny, żeby takim wtrętem przerwać poważną rozmowę.
No ale ludzie, którzy potrafią rozluźnić atmosferę , są bardzo cenni.
I mimo, że nadal chciałabym widzieć Rut z Freitagiem, to muszę Ci przyznać, że Danny jest przeuroczy. No, sama już nie wiem...
A Richard jest zazdrosny.
Na to czekałam :D
Pozdrawiam gorąco.
U mnie pierwszy roździał.
Weny :*
Taak, w końcu nowy rozdział ! :D
OdpowiedzUsuńPodoba mi się relacja Rut z Dannym, widać że rozumieją się bez słów, a dziewczyna wydaje się być szczęśliwa. No ale z drugiej strony, Freitag, przyjaciel z dzieciństwa, o którym Rut nie może zapomnieć. Wydaje mi się, że ona jednak w głębi serca coś do niego czuje, tylko boi się do tego przyznać przed samą sobą.
Świetny rozdział, jestem strasznie ciekawa jak akcja rozwinie się dalej :)
ps. Łysienie plackowate Wanka totalnie mnie rozwaliło. Nadal nie mogę przestać się śmiać :D Mistrzostwo !
Queck jest uroczy :) Widać jak bardzo jej pomaga. Mam nadzieję, że to się nie zmieni. Z drugiej strony Richard i jego dziwna reakcja na koniec...
OdpowiedzUsuńStrasznie jestem ciekawa, co z tego wszystkiego wyniknie :D
Kocham tego bloga. <3 Jesteś cudna. xx Dlatego postanowiłam nominować cię do VBA. Więcej info na moim blogu : http://myliveinanotherworld.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń