niedziela, 18 sierpnia 2013
dziesięć: niebo pełne (nie)spadających nadziei
foo fighters - learn to fly
Do końca wyjazdu już bliżej niż dalej. Dni upływają niespostrzeżenie, a sprawa z Richardem jakby utknęła w martwym punkcie. Niby ze sobą rozmawiamy, niby znowu śmiejemy się z tych samych żartów i umiemy porozumieć się prawie bez słów, ale... ale echo ostatnich lat wciąż jest za mocne. Nie potrafimy dotrzeć się do siebie, stworzyć tej harmonijnej relacji, co kiedyś. To cholernie trudne. Boję się, że zabraknie nam czasu, że te cztery dni to tylko garść minut, która przeminie zanim się obejrzymy. Boję się, że zmarnujemy tą szansę, ostatnią szansę.Chyba bym tego nie przebolała. Już tak daleko zaszliśmy, już jesteśmy tak blisko, wystarczy tylko jeszcze kilka kroków w przód.
Potrzeba nam jedynie... szczerości.A tymczasem moje relacje z innymi się rozwijają, coraz bardziej się na nich otwieram i nawet z Ilse zaczęłam się dogadywać. Może pod tą warstwą makijażu, Il kryje serce zlęknione miłości i zaufania? Może Severin pokona jej lęk, pokaże, że czasami warto zaryzykować i być szczęśliwym z kimś, kto chce dla ciebie tego, co najlepsze.
W końcu, jak mawiała moja babcia, w każdym drzemie potwór strzegący najdelikatniejszej i najintymniejszej tajemnicy.
Muszę przegonić potwora Freitaga.- Hej Rut - Richard szturcha mnie w rękę. Jego głos zahacza o łobuzerskie nuty.
- Spieprzaj Freitag. - Mówię, nawet się nie poruszając.
Jest przyjemnie. Upalne lato, słońce muskające ciało, od czasu do czasu porywający się lekki wiatr chłodzący rozpaloną plażę, chilloutowa atmosfera. Przez tych kilka chwil jest wręcz idealnie, aż chciałoby się powtórzyć za Faustem: "Chwilo trwaj, bo jesteś piękna".
Ale to nie pora chwalić chwilę, Faust był mądry, wiedział, jak przeciągnąć umowę z diabłem na swoją korzyść.
A przynajmniej potrafił przedłużyć chwilę, wyciągnąć z niej jeszcze trochę.
- Dobrze, dziewczynko.
Nie mija minuta, a ja ląduję w wodzie. Oburzona, chlapię Freitaga, ale on nic sobie z tego nie robi, wręcz przeciwnie, uznaje to za zaproszenie do zabawy. Zachowujemy się jak para dzieciaków i jest to zaskakująco miłe. Niemalże jak za starych, dobrych czasów.
Oczy Richarda błyszczą jak kiedyś. Ja śmieję się głośno i szczerze jak kiedyś. Wszystko wraca na swoje miejsce, puzzle wreszcie zaczynają do siebie pasować.
Jeszcze nigdy nie byłam tak pełna nadziei jak w tej chwili.
- Richi, przestań, nic nie widzę. - Protestuję przez śmiech, gdy woda dostaje się do moich oczów.
Brunet nagle zastyga. Rzucam mu zdziwione spojrzenie.
- Stało się coś?
I wtedy Freitag obdarza mnie takim uśmiechem, że wręcz jestem pewna, że przenieśliśmy się w czasie o kilka lat wstecz; chłopak wreszcie całkowicie się na mnie otworzył i przestał wznosić mur przed swoim spojrzeniem.
Na jak długo?
- Tęskniłem za tym. - wyznaje nieco skrępowany. - Za tobą nazywającą mnie 'Richi', za wspólną zabawą, i w ogóle... za tobą, Rut.
Uśmiecham się do niego, ściskając go za dłoń. Ze szczęścia prawie płaczę.
- Jeszcze wszystko będzie dobrze, wiesz?
*****
Późnym wieczorem siadam na schodkach przed schroniskiem i obserwuję niebo. Jego granat jest dzisiaj wyjątkowo gęsto usiany gwiazdami, z wrażenia wręcz zapiera mi dech w piersiach. Podziwianie nocnego nieba od zawsze było czymś, co mi pomagało, wyciągało z najgorszej chandry, dawało chwilę oddechu, iskierkę uśmiechu. Czymś, co sprawiało, że jest idealnie nawet wtedy, gdy walił mi się świat. Jest takim trochę lekarstwem na całe zło, jest jak tęcza po burzy. Jest uosobieniem nadziei, jest miłością.
Długo nie jest mi dane cieszyć się samotnością. Queck siada obok mnie i zadziera do góry głowę.
Sprawa z Dannym i ze mną jest dziwniejsza niż być powinna, bardziej specyficzna i bliska. Mimo początkowych niesnasek, dogadujemy się ze sobą i czujemy, że między nami jest jakieś inne powietrze.
Danny miał rację, jesteśmy bratnimi duszami.
- Gwiazdy jeszcze nie spadają. - Po kilku minutach chłopak przerywa ciszę.
Uśmiecham się lekko, wzruszając ramionami.
- Niebo to coś więcej niż spadające gwiazdy.
- Na przykład?
- Nadzieja. Albo samotność.
- Głęboko.
- Ignorant. - Rzucam mu rozbawione spojrzenie, po czym poważnieję i znowu spoglądam w górę. - Czasami czuję się jak taka gwiazda, wiesz, niby otoczona innymi gwiazdami, ale tak bardzo od nich oddalona, taka wyobcowana i samotna.
- Rut... Masz mnie. Nie wiem dlaczego, ale nie chcę, żebyś czuła się samotna.
Uśmiecham się smutno. To zabawne jakie życie bywa czasami złośliwie i ironiczne.
- Doceniam to. I jeśli jesteśmy już ze sobą szczerzy to ja wyznam ci, że nie wiem dlaczego, ale ci ufam. I to mnie przeraża.
Danny patrzy się na mnie, czuję jego wzrok na sobie.
- Nie musisz się bać.
- Wiem...
- Mam pomysł. Skoczę po koc i pójdziemy na plażę, tam będzie lepiej widać niebo, a ty przy okazji, będziesz mogła jeszcze trochę mi poufać, hmm?
- Idiota. - Kwituję ze śmiechem. Przebywanie w towarzystwie Quecka to jak emocjonalny rollercoaster, wpadanie w skrajne emocje, ambiwalentne odczucia. Ale mimo to, dobrze mi przy nim.
Chwilę później blondyn stoi nade mną z dumną miną. W rękach trzyma koc, butelkę wina i dwa styropianowe kubki.
- Pożyczyłem od Bodmera, może się nie obrazi. - Szczerzy zęby w uśmiechu, radośnie machając tanim winem.
Kręcę z rozbawieniem głową. Lubię w Dannym to, że jest taki lekki i spontaniczny, a jednocześnie skupiony na swoim rozmówcy oraz potrafi słuchać jak mało kto. Wiem, że mogłabym się w nim zakochać, ale za bardzo się boję. Bo czy bycie z kimś bardzo blisko jest dobre, skoro ludzie zawsze odchodzą? Po co się angażować, skoro potem czeka nas tylko ból i cierpienie? Jeśli strata najlepszego przyjaciela tak bolała, to jak mocno musi boleć odejście ukochanej osoby?
Miłość nie jest dla mnie, moje skrzydła są już wystarczająco poharatane, nie potrzebuję nowych ran.
Rozkładamy koc niedaleko morza. Noc jest ciepła, idealna do długich rozmów. Danny nalewa do kubków wino. Trunek nie jest zły, właściwie smakuje mi jego słodko-ostry smak, przyjemnie przytulający przełyk. Co jak co, ale Bodmer ma dobry gust do wina, nawet jeśli nie pochodzi ono z górnej półki.
- To, co jest między tobą a Freitagiem? - Pyta nagle chłopak, a ja zakrztuszam się bordowym napojem.
- A co ma być? - Próbuję wzruszyć nonszalancko ramionami, ale średnio mi się to udaje. Nie podoba mi się, że wszyscy biorą moją i Richarda relacja jako coś więcej. To, co było między nami nigdy nie szło w tym kierunku i iść nie będzie.
- Wyglądacie na zżytych.
- Może kiedyś tak było. Teraz jesteśmy bardziej jak nieznajomi ze wspólnymi wspomnieniami. Znaczy... Próbujemy to powoli zmienić, ale czasami mam wrażenie, że jest to syzyfowa praca.
- Rut?
- Naprawdę nie chcę teraz o tym gadać, kiedyś ci o tym opowiem, ale jeszcze nie teraz.
- Dobrze. - Chłopak uśmiecha się słabo. - Chcę, żebyś tylko wiedziała, że zawsze tutaj dla ciebie jestem, wiesz, jakbyś potrzebowała przyjaciela.
- Dzięki.
Skoczek w ciszy dolewa nam wina. Zrobiło się trochę niezręcznie, nie chcę, żeby tak było. Rozmowy z Dannym zawsze są tą przyjemniejszą częścią dnia albo, jak teraz, nocy.
- Opowiedz o sobie. - Proszę go cicho.
Chłopak patrzy się przez chwilę na mnie zagadkowym wzrokiem, po czym wzdycha i opiera się na łokciu.
- A co chcesz wiedzieć?
- Na przykład co cię interesuje?
- Lubię oglądać filmy sensacyjne i piec muffinki. - Odpowiada z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Serio?
- Co w tym takiego dziwnego?
- Nic. Po prostu jesteś pełen zagadek, Queck.
- Ty też, Scholz, uwierz mi. - Skoczek spogląda w niebo. - Teraz moja kolej. Czego ci teraz brakuje?
Myślę intensywnie również wlepiając oczy w gwiazdy. Miliardy jasnych punkcików na granatowej płachcie uśmiecha się do mnie promiennie, wiedząc lepiej niż ja sama, że ta chwila jest z serii tych, w których wszystko jest kompletne i perfekcyjne. Bez szału, stabilnie, komfortowo, ale na jakiś sposób szczęśliwie.
- Tostów z serem. - Oznajmiam w końcu rezolutnie. - Od dwóch tygodni ich nie jadłam, nawet nie wiesz, jakie to straszne.
Queck śmieje się serdecznie. Dużo dzisiaj mamy uśmiechów i optymistycznych scen.
- Tosty z serem, jasne.
- Mhmm, to moje ulubione śniadanie. Tosty i kawa z mlekiem, czy może być coś lepszego od takiego początku dnia?
- Musli z owocami.
- No co ty?
- Oczywiście.
Teatralnie przewracam oczami i wzdycham głośno. Danny nie przestaje się śmiać.
Gdyby tylko mogłoby być tak zawsze.
- Wracając do gwiazd - zaczynam po pewnym czasie. - Wiesz, co jest najlepszego w szukaniu spadających gwiazd przed porą wzmożonej aktywności roju tych całych perseid?
- Nie mam zielonego pojęcia.
Niebo nad nami wręcz jaśnieje. Tyle gwiazd, tyle zgubionych dusz, tyle nadziei. Noc jest moją porą, chwilą, w której czuję się najlepiej i najbezpieczniej.
- Nadzieja, że jakaś gwiazda spadnie. Mogę patrzeć w niebo i nigdy nie brakuje mi nadziei, nigdy. Chciałabym, żeby w prawdziwym życiu też tak było.
- Rut...
- Poza tym - odwracam się do niego z czarującym uśmiechem. - Gwiazdy spadające w czerwcu są bardziej magiczne od tych z sierpnia.
____________________
Bożenko, hejt na mój internet jak skąd do Rostock.
spsułam początek, wiem, potem jest lepiej, o wiele lepiej, przynajmniej skromna kam tak myśli. obiektywną ocenę zostawiam wam, robaczki kolorowe.
jaram się, że słowo tej cudownej piosenki pasują do prologu, do rut, do richarda, do quecka, coś niesamowitego, lubię takie drobiazgi :p
xoxo
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Nic nie spsułaś wcale a wcale. Ten rozdział był świetny, jak każdy inny.
OdpowiedzUsuńNiebo i nadzieja. Jakby się zastanowić, to ma przeogromny sens. A ja nigdy na to nie wpadłam.
Jesteś genialna Cam i koniec.
Ten roździał jest cudowny. I nie mów, że go zepsułaś! Pokazuje bardziej niż akcję wnętrze bohaterki. Co znaczą niebo i gwiazdy???
OdpowiedzUsuńNormalne, że o tym się myśli. Tyle, iż każdy musi odpowiedz znaleść sam...
Queck jest spoko. Pasuje do Rut bardzo, nie ma na koncie żadnej przeszłości związanej z dziewczyną, żadnych wspomnień...
W sumie mogłaby go pokochać. Tylko,że jest jak dla mnie jeden problemik. A zwie się Richard Freitag. I nie potrafię nawet ku ogólnemu spełnieniu i szczęściu wyobrazić jej sobie z kimś innym.Taka już głupia jestem. I kropka^^
Buziaki:*
Przepraszam z góry za śmiecenie.
UsuńZaczynam swojego pierwszego skocznego bloga.
kto-spalil-paryz.blogspot.com.
Gdybyś miała chwilkę , serdecznie zapraszam.
Pozdrawiam :*
To jest genialne od początku do końca, nic nie spsułaś marudo :)
OdpowiedzUsuńDawno nie spotkałam się z takim opisem uczuć bohaterki. Mam nadzieję, że jednak się nieco otworzy i przekona, że miłość nie musi być zła:>
na telefonie ogarnęłam poprzednie odcinki. I naprawdę podoba mi się To opowiadanie. PRzeczytałam też nudeln-zone i naked--heart. Też mi sie strasznie podobały. Masz talent do pisania, naprawdę :)
OdpowiedzUsuńale co do tej części, to może mi się tlko wydawać, ale Rut i Danny chyba będą razem :)
Niby sytuacja z Freitagiem się prostuje, jednak nigdy nie będzie tak jak kiedyś. Trochę czasu minęło.
Czekam na kolejną część.
Pozdrawiam :)
ok, dzięki ;3
OdpowiedzUsuń