wtorek, 27 sierpnia 2013

jedenaście: blisko czy daleko?

                                                                  forty foot echo - beside me

Na Danniego Quecka ludzie powinni wołać 'Niespodzianka'.
Pluję sobie w brodę, że tak bardzo się do niego pomyliłam. Lista jego zalet zdecydowanie wygrywa z listą jego wad. Zwłaszcza, że śmiało mogę do tej pierwszej dopisać 'spontaniczność'.
Skoczek nie mógłby bardziej różnić się od pierwszego wrażenia, jakie na mnie wywarł.
Po nocy spędzonej na oglądaniu gwiazd i rozmowie oraz po zaledwie kilkugodzinnym śnie, Danny obudził mnie i kazał mi się szybko ogarnąć. Zrobiłam to, choć oczy kleiły mi się niemiłosiernie, ale, powiedzmy sobie szczerze, chłopak za bardzo mnie zaintrygował, bym mogła spokojnie wrócić w objęcia Morfeusza.
Moje zdziwienie sięgnęło zenitu, gdy Danny zaprowadził mnie do swojego auta i, za wiele nie mówiąc, ruszył w głąb miasteczka.
Pędziliśmy przez zaspane o tej porze uliczki Rostock, pozwalając, aby mocno gitarowe dźwięki Rise Against zdominowały panującą ciszę. Podjęłam kilka prób wymuszenia na Dannym celu naszej wyprawy, ale chłopak milczał jak zaklęty.
A potem dojechaliśmy do niewielkiej gospody.
Gospody, w której można zamówić tosty z serem.
Poczułam się jak w niebie, jak w pięknym śnie, z rodzaju tych, z których człowiek nie chce się wybudzać.
Dzięki spontaniczności i dobremu serduszkowi Quecka mogę teraz siedzieć w tym przyjemnym zajeździe i czekać na swoje wytęsknione tosty z serem i ketchupem.
- Mówiłeś, że wolisz musli. - Śmieję się do chłopaka, filuternie mrużąc oczy.
Od lat nie było mi tak lekko i beztrosko jak teraz, jak przy Danny'm. Od dawna nie czułam się tak dobrze, wieki minęły odkąd ostatni raz brałam wdech bez ukłucia smutku i rozpaczy. Danny jest jak plasterek tamujący krew wypływającą z głębokiej rany, jaką niegdyś zadał mi Freitag. I mimo, że z Richardem dogaduję się coraz lepiej, nie jestem przy nim kompletna. Nie jestem tą szczęśliwą osobą, osobą, która drzemie gdzieś głęboko we mnie, pogrzebana pod stosem krzywd. Osobą, jaką jestem przy Dannym.
Nie wiem, co się dzieje, ale nie chcę o tym myśleć. Wszystko, czego potrzebuję to życie chwilą. Bez rozpamiętywania przeszłości i myślenia 'co by było, gdyby...". Carpe diem, po prostu.
- Czasami można zjeść coś innego, prawda? Jestem otwarty na nowe smaki. - Danny błyska zębami w przyjaznym uśmiechu. - Zwłaszcza, jeśli jest to tak wykwitne danie jak tosty.
- Pokarm bogów, uściślając.
- Otóż to.
Kilka sekund później podchodzi do nas młoda, niewysoka kelnerka z trądzikiem na ładnej, opalonej twarzy i kładzie przed nami nasze zamówienie. Tosty wyglądają apetycznie, a z nad kubka pełnego białej kawy unosi się przyjemny aromat. Śniadanie mistrzów.
Brakowało mi tego.
- Jak znalazłeś to miejsce? - Pytam, wgryzając się w tosta.
Blondyn chwyta za kubek.
- Mam swoich informatorów.
- Danny.
- Okay - Chłopak wzdycha. - Nie jestem tutaj po raz pierwszy, obczaiłem już wszystkie knajpki w okolicy.
- I pamiętałeś, gdzie są tosty. - Chwalę go.
- Po kilku godzinach przypominania sobie oraz po dwóch upewniających telefonach byłem pewien, gdzie zabrać cię na śniadanie.
- Jesteś najlepszy. - Przyznaję. - A przy okazji niemożliwy.
- Taki mój urok.
Po zjedzeniu wszystkich tostów, zamawiamy sobie jeszcze po drugiej kawie i pogrążamy się w rozmowie. Queck jest dobrym rozmówcom, dawno z nikim nie gadało mi się tak dobrze jak z nim.  Odkąd zamknęłam się w sobie, nie trafiłam na nikogo, kto by tak świetnie otwierał porządnie zaryglowane bramy prowadzące do mojego serca. Może i znam go od zaledwie kilku dni, ale potrafię się przed nim otworzyć jak przed nikim innym.
Bratnie dusza, tak? Cholera, bratnie dusze.
- Nie mów temu nikomu, ale Wank cierpi na łysienie plackowate. Dlatego wszędzie  łazi w tej czapce. - mówi Danny konspiracyjnym tonem. - A może to tylko okropny łupież? Zauważ, że gdy nie ma czapki, na jego ramionach jest pełno białych śmietków. Mówiłem mu, żeby poszedł z tym do lekarza, ale biedak jest za dumny, by z takim problemem latać po przychodniach.
- Hej, każdy ma swoje dziwactwa. - Bronię Andreasa, jednocześnie nie mogąc opanować śmiechu. - Nie musisz się z niego śmiać.
- Nie śmieję się. Widzisz, żebym się śmiał? - Queck ze śmiertelnie poważną miną podnosi prowokująco prawą brew. Wygląda komicznie.
- Dobra, niech ci będzie.
I tak przyjemnie mija nam czas, póki Queck nie postanawia zabawić się w psychologa. Doceniam jego chęć pomocy, ale nie wiem, czy nie jestem za bardzo przyzwyczajona do radzenia sobie z problemami sama, by móc złapać jego wyciągniętą dłoń i z jego pomocą wydostać się z tego bagna.
Ale... Co szkodzi spróbować? Zaufać całkowicie? Najwyżej spotka mnie kolejne rozczarowanie, a do tego jestem już przyzwyczajona, prawda?
Tak, jasne. Mogę wmawiać sobie, co tylko przyjdzie mi do głowy, ale prawda jest jedna i brutalna: nieważne, ile razy już się rozczarowałam, następne rozczarowania bolą równie mocno jak poprzednie.  Bo moje serce nie jest kuloodporne, bo mimo chowania siebie przed światem, nadal jestem małą i wrażliwą dziewczynką z poobijaną duszą.
Nie umiem ufać.
Ale może jednak warto coś zmienić? Może czas zacząć żyć chwilą i nie przejmować się tym, co było lub tym, co dopiero nadejdzie?
Tylko jak?
Krok pierwszy: szczera rozmowa
- Rut, czy teraz mi powiesz... Czy to, że czasami jesteś taka smutna i wyobcowana ma związek z Freitagiem?
Mam ochotę uciec wzrokiem, ale dzielnie wytrzymuję jego natarczywe spojrzenie. Przy okazji zauważam, że jego brązowe tęczówki są udekorowane kilkoma złotymi plamkami, a jego jasne rzęsy są długie jak u lalki.
Niepewnie zagryzam wargę, zastanawiając się nad tym, co mam mu powiedzieć. W końcu decyduję się na nagą prawdą.
- Był moim przyjacielem... - I zaczynam snuć swoją opowieść, kawałek po kawałku, nie opuszczając żadnego wątku.
Danny, jak to ma w zwyczaju, słucha mnie uważnie.
I mnie rozumie. Rozumie, dlaczego ratowanie tej przyjaźni jest dla mnie takie ważne.
To znaczy dla mnie więcej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
- Richard jest dość osobliwym człowiekiem. - Queck wraca do tematu, gdy wsiadamy do auta.
Powoli zbliża się południe, śniadanie zajęło nam więcej czasu niż przewidywał scenariusz. Ludzie ze schroniska zaczęli się o nas martwić, bombardując nas przez to dziesiątkami smsów. Miło jest wiedzieć, że komuś na nas zależy.
- Wspominał kiedyś, że za sobą nie przepadacie.
- Ma do mnie jakieś uprzedzenia. Coś podobnego do tego, co ty miałaś do mnie na początku. - Wypomina mi wesoło.
- Tyle, że ja pozwoliłam ci się przekonać do siebie.
- A Richi był na to za bardzo wysublimowany. Jesteście do siebie podobni, wiesz? Podobni, ale jakże różni.
W milczeniu przenoszę wzrok na migające za oknem krajobrazy. Rostock jest piękny, ale jednak moje serce najlepiej czuje się w Monachium.
- Dzięki. Za wszystko. Znowu. - Mówię, gdy zajeżdżamy na teren schroniska. - Jak ty to robisz, co? - Pytam, nieco sarkastycznie, trochę tak, jakbym chciała się bronić.
- Ale co robię?
Wykonuję nieokreślony ruch ręką.
- Pomagasz. Jesteś. Sprawiasz, że mi lepiej, lżej.
Danny uśmiecha się uroczo, łapiąc mnie za dłoń.
Krok drugi: pozwolić być blisko
Między nami przeskakuje dziwna iskra, czujemy to oboje.
- Mówiłem, że możesz mi ufać, że jestem tutaj zawsze, gdy mnie potrzebujesz.
- Dlaczego? - Szepczę cicho i niepewnie, zahipnotyzowana jego spojrzeniem.
waswaswaswas?
- Nie wiem. Po prostu. I już.
Rzucam mu jeszcze jeden spłoszony uśmiech i wychodzę z auta. Jestem zmieszana, zagubiona w jego brązowych oczach, nie wiem, co się ze mną dzieje. Trochę mnie to przeraża, ale postanawiam sobie, że nie będę się nad tym zastanawiać. Będzie, co ma być.
Krok trzeci: odwagi!
Po drodze do naszych pokoi, Danny zatrzymuje się, by pogadać z Wankiem. Kilka metrów dalej, tuż za zakrętem, za którym znajduję się mój pokój natykam się na Freitaga i Bodmera. Pascal mierzy mnie zawiedzionym i smutnym spojrzeniem;  wygląda jak małe dziecko, któremu zabierze się zabawkę.
- Dlaczego akurat on? - Mówi, jakby do siebie, po czym odchodzi.
Patrzę się na Richarda pytająco. Brunet jedynie wzrusza ramiona, a potem obrzuca mnie dziwnym spojrzeniem. Niczego nie rozumiem. Niczego.
Skoczek robi kilka kroków w przód z zamiarem wyminięcia mnie, ale nagle się rozmyśla i zatrzymuje się obok mnie. Gdy się odzywa, jego głos jest cichy i pełny goryczy.
- Więc ty serio z nim?
Otwieram szeroko oczy i gapię się na Freitaga. Przez chwilę mierzymy się spojrzeniami.
- Nie wiem. Ale nawet jeśli tak, to co z tego?
Brunet kręci głową z gorzkim uśmiechem na ustach.
- Nic. Zupełnie nic.
I odchodzi, zostawiając mnie samą i skonsternowaną.
_____________________
zły internecio! zły początek rozdziału, z którym się strasznie męczyłam i nieidealny koniec, który dopisywałam teraz na szybko.
zły blogspot, który robi mi coś z czcionką.
i zły wrzesień oouch.

niedziela, 18 sierpnia 2013

dziesięć: niebo pełne (nie)spadających nadziei

                                
                                                                         foo fighters - learn to fly

Do końca wyjazdu już bliżej niż dalej. Dni upływają niespostrzeżenie, a sprawa z Richardem jakby utknęła w martwym punkcie. Niby ze sobą rozmawiamy, niby znowu śmiejemy się z tych samych żartów i umiemy porozumieć się prawie bez słów, ale... ale echo ostatnich lat wciąż jest za mocne. Nie potrafimy dotrzeć się do siebie, stworzyć tej harmonijnej relacji, co kiedyś. To cholernie trudne. Boję się, że zabraknie nam czasu, że te cztery dni to tylko garść minut, która przeminie zanim się obejrzymy. Boję się, że zmarnujemy tą szansę, ostatnią szansę.Chyba bym tego nie przebolała. Już tak daleko zaszliśmy, już jesteśmy tak blisko, wystarczy tylko jeszcze kilka kroków w przód.
Potrzeba nam jedynie... szczerości.A tymczasem moje relacje z innymi się rozwijają, coraz bardziej się na nich otwieram i nawet z Ilse zaczęłam się dogadywać. Może pod tą warstwą makijażu, Il kryje serce zlęknione miłości i zaufania? Może Severin pokona jej lęk, pokaże, że czasami warto zaryzykować i być szczęśliwym z kimś, kto chce dla ciebie tego, co najlepsze.
W końcu, jak mawiała moja babcia, w każdym drzemie potwór strzegący najdelikatniejszej i najintymniejszej tajemnicy.
Muszę przegonić potwora Freitaga.- Hej Rut - Richard szturcha mnie w rękę. Jego głos zahacza o łobuzerskie nuty.
- Spieprzaj Freitag. - Mówię, nawet się nie poruszając.
Jest przyjemnie. Upalne lato, słońce muskające ciało, od czasu do czasu porywający się lekki wiatr chłodzący rozpaloną plażę, chilloutowa atmosfera. Przez tych kilka chwil jest wręcz idealnie, aż chciałoby się powtórzyć za Faustem: "Chwilo trwaj, bo jesteś piękna".
Ale to nie pora chwalić chwilę, Faust był mądry, wiedział, jak przeciągnąć umowę z diabłem na swoją korzyść.
A przynajmniej potrafił przedłużyć chwilę, wyciągnąć z niej jeszcze trochę.
- Dobrze, dziewczynko.
Nie mija minuta, a ja ląduję w wodzie. Oburzona, chlapię Freitaga, ale on nic sobie z tego nie robi, wręcz przeciwnie, uznaje to za zaproszenie do zabawy. Zachowujemy się jak para dzieciaków i jest to zaskakująco miłe. Niemalże jak za starych, dobrych czasów.
Oczy Richarda błyszczą jak kiedyś. Ja śmieję się głośno i szczerze jak kiedyś. Wszystko wraca na swoje miejsce, puzzle wreszcie zaczynają do siebie pasować.
Jeszcze nigdy nie byłam tak pełna nadziei jak w tej chwili.
- Richi, przestań, nic nie widzę. - Protestuję przez śmiech, gdy woda dostaje się do moich oczów.
Brunet nagle zastyga. Rzucam mu zdziwione spojrzenie.
- Stało się coś?
I wtedy Freitag obdarza mnie takim uśmiechem, że wręcz jestem pewna, że przenieśliśmy się w czasie o kilka lat wstecz; chłopak wreszcie całkowicie się na mnie otworzył i przestał wznosić mur przed swoim spojrzeniem.
Na jak długo?
- Tęskniłem za tym. - wyznaje nieco skrępowany. - Za tobą nazywającą mnie 'Richi', za wspólną zabawą, i w ogóle... za tobą, Rut.
Uśmiecham się do niego, ściskając go za dłoń. Ze szczęścia prawie płaczę.
- Jeszcze wszystko będzie dobrze, wiesz?
*****
Późnym wieczorem siadam na schodkach przed schroniskiem i obserwuję niebo. Jego granat jest dzisiaj wyjątkowo gęsto usiany gwiazdami, z wrażenia wręcz zapiera mi dech w piersiach. Podziwianie nocnego nieba od zawsze było czymś, co mi pomagało, wyciągało z najgorszej chandry, dawało chwilę oddechu, iskierkę uśmiechu. Czymś, co sprawiało, że jest idealnie nawet wtedy, gdy walił mi się świat. Jest takim trochę lekarstwem na całe zło, jest jak tęcza po burzy. Jest uosobieniem nadziei, jest miłością.
Długo nie jest mi dane cieszyć się samotnością. Queck siada obok mnie i zadziera do góry głowę.
Sprawa z Dannym i ze mną jest dziwniejsza niż być powinna, bardziej specyficzna i bliska. Mimo początkowych niesnasek, dogadujemy się ze sobą i czujemy, że między nami jest jakieś inne powietrze.
Danny miał rację, jesteśmy bratnimi duszami.
- Gwiazdy jeszcze nie spadają. - Po kilku minutach chłopak przerywa ciszę.
Uśmiecham się lekko, wzruszając ramionami.
- Niebo to coś więcej niż spadające gwiazdy.
- Na przykład?
- Nadzieja. Albo samotność.
- Głęboko.
- Ignorant. - Rzucam mu rozbawione spojrzenie, po czym poważnieję i znowu spoglądam w górę. - Czasami czuję się jak taka gwiazda, wiesz, niby otoczona innymi gwiazdami, ale tak bardzo od nich oddalona, taka wyobcowana i samotna.
- Rut... Masz mnie. Nie wiem dlaczego, ale nie chcę, żebyś czuła się samotna.
Uśmiecham się smutno. To zabawne jakie życie bywa czasami złośliwie i ironiczne.
- Doceniam to. I jeśli jesteśmy już ze sobą szczerzy to ja wyznam ci, że nie wiem dlaczego, ale ci ufam. I to mnie przeraża.
Danny patrzy się na mnie, czuję jego wzrok na sobie.
- Nie musisz się bać.
- Wiem...
- Mam pomysł. Skoczę po koc i pójdziemy na plażę, tam będzie lepiej widać niebo, a ty przy okazji, będziesz mogła jeszcze trochę mi poufać, hmm?
- Idiota. - Kwituję ze śmiechem. Przebywanie w towarzystwie Quecka to jak emocjonalny rollercoaster, wpadanie w skrajne emocje, ambiwalentne odczucia.  Ale mimo to, dobrze mi przy nim.
Chwilę później blondyn stoi nade mną z dumną miną. W rękach trzyma koc, butelkę wina i dwa styropianowe kubki.
- Pożyczyłem od Bodmera, może się nie obrazi. - Szczerzy zęby w uśmiechu, radośnie machając tanim winem.
Kręcę z rozbawieniem głową. Lubię w Dannym to, że jest taki lekki i spontaniczny, a jednocześnie skupiony na swoim rozmówcy oraz potrafi słuchać jak mało kto. Wiem, że mogłabym się w nim zakochać, ale za bardzo się boję. Bo czy bycie z kimś bardzo blisko jest dobre, skoro ludzie zawsze odchodzą? Po co się angażować, skoro potem czeka nas tylko ból i cierpienie? Jeśli strata najlepszego przyjaciela tak bolała, to jak mocno musi boleć odejście ukochanej osoby?
Miłość nie jest dla mnie, moje skrzydła są już wystarczająco poharatane, nie potrzebuję nowych ran.
Rozkładamy koc niedaleko morza. Noc jest ciepła, idealna do długich rozmów. Danny nalewa do kubków wino. Trunek nie jest zły, właściwie smakuje mi jego słodko-ostry smak, przyjemnie przytulający przełyk. Co jak co, ale Bodmer ma dobry gust do wina, nawet jeśli nie pochodzi ono z górnej półki.
- To, co jest między tobą a Freitagiem? - Pyta nagle chłopak, a ja zakrztuszam się bordowym napojem.
- A co ma być? - Próbuję wzruszyć nonszalancko ramionami, ale średnio mi się to udaje. Nie podoba mi się, że wszyscy biorą moją i Richarda relacja jako coś więcej. To, co było między nami nigdy nie szło w tym kierunku i iść nie będzie.
- Wyglądacie na zżytych.
- Może kiedyś tak było. Teraz jesteśmy bardziej jak nieznajomi ze wspólnymi wspomnieniami.  Znaczy... Próbujemy to powoli zmienić, ale czasami mam wrażenie, że jest to syzyfowa praca.
- Rut?
- Naprawdę nie chcę teraz o tym gadać, kiedyś ci o tym opowiem, ale jeszcze nie teraz.
- Dobrze. - Chłopak uśmiecha się słabo. - Chcę, żebyś tylko wiedziała, że zawsze tutaj dla ciebie jestem, wiesz, jakbyś potrzebowała przyjaciela.
- Dzięki.
Skoczek w ciszy dolewa nam wina. Zrobiło się trochę niezręcznie, nie chcę, żeby tak było. Rozmowy z Dannym zawsze są tą przyjemniejszą częścią dnia albo, jak teraz, nocy.
- Opowiedz o sobie. - Proszę go cicho.
Chłopak patrzy się przez chwilę na mnie zagadkowym wzrokiem, po czym wzdycha i opiera się na łokciu.
- A co chcesz wiedzieć?
- Na przykład co cię interesuje?
- Lubię oglądać filmy sensacyjne i piec muffinki. - Odpowiada z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Serio?
- Co w tym takiego dziwnego?
- Nic. Po prostu jesteś pełen zagadek, Queck.
- Ty też, Scholz, uwierz mi. - Skoczek spogląda w niebo. - Teraz moja kolej. Czego ci teraz brakuje?
Myślę intensywnie  również wlepiając oczy w gwiazdy. Miliardy jasnych punkcików na granatowej płachcie uśmiecha się do mnie promiennie, wiedząc lepiej niż ja sama, że ta chwila jest z serii tych, w których wszystko jest kompletne i perfekcyjne. Bez szału, stabilnie, komfortowo, ale na jakiś sposób szczęśliwie.
- Tostów z serem. - Oznajmiam w końcu rezolutnie. - Od dwóch tygodni ich nie jadłam, nawet nie wiesz, jakie to straszne.
Queck śmieje się serdecznie. Dużo dzisiaj mamy uśmiechów i optymistycznych scen.
- Tosty z serem, jasne.
- Mhmm, to moje ulubione śniadanie. Tosty i kawa z mlekiem, czy może być coś lepszego od takiego początku dnia?
- Musli z owocami.
- No co ty?
- Oczywiście.
Teatralnie przewracam oczami i wzdycham głośno. Danny nie przestaje się śmiać.
Gdyby tylko mogłoby być tak zawsze.
- Wracając do gwiazd - zaczynam po pewnym czasie. - Wiesz, co jest najlepszego w szukaniu spadających gwiazd przed porą wzmożonej aktywności roju tych całych perseid?
- Nie mam zielonego pojęcia.
Niebo nad nami wręcz jaśnieje. Tyle gwiazd, tyle zgubionych dusz, tyle nadziei. Noc jest moją porą, chwilą, w której czuję się najlepiej i najbezpieczniej.
- Nadzieja, że jakaś gwiazda spadnie. Mogę patrzeć w niebo i nigdy nie brakuje mi nadziei, nigdy. Chciałabym, żeby w prawdziwym życiu też tak było.
- Rut...
- Poza tym - odwracam się do niego z czarującym uśmiechem. - Gwiazdy spadające w czerwcu są bardziej magiczne od tych z sierpnia.

­­­­­­­­­­­­____________________
Bożenko, hejt na mój internet jak skąd do Rostock.
spsułam początek, wiem, potem jest lepiej, o wiele lepiej, przynajmniej skromna kam tak myśli. obiektywną ocenę zostawiam wam, robaczki kolorowe.
jaram się, że słowo tej cudownej piosenki pasują do prologu, do rut, do richarda, do quecka, coś niesamowitego, lubię takie drobiazgi :p
xoxo


sobota, 10 sierpnia 2013

dziewięć: bratnie dusze

                                                                  JBM - Only now



- Przyniosłem ci herbatę z sokiem malinowym, bo widzę, że coś cię gryzie.
Zadzieram głowę do tyłu. Nade mną z dwoma parującymi kubkami stoi Richard. Jego uśmiech jest niepewny, a spojrzenie, jak zwykle, skrywa coś, czego nie potrafię rozszyfrować. Na pewno jest smutne, pełne dziwnego bólu, a poza tym? Cóż, Freitag zawsze umiał dobrze skrywać emocje.
- O niczym innym nie marzyłam. - Uśmiecham się do niego ostrożnie, a on podaje mi jeden kubek i siada na kamiennych schodach, tuż obok mnie. Dobrze mieć go znowu przy sobie, mimo że, oboje już nie jesteśmy tymi samymi dzieciakami, co kilka lat temu.
- Więc co jest? - Pyta.
- Wolisz problem A czy problem B?
- Hmm, pomyślmy..
.Przewracam oczami.
- No dobra... Co sądzisz o Ilse?
- Szczerze? - Brunet krzywi się. - Średnio ją lubię. Jest taka... sztuczna.
- Właśnie. - Potakuję. - Za to Severin ją lubi.
- Lubi to zupełnie nieadekwatne słowo - chłopak prycha.
- Boję się o niego. - Szepczę, wbijając wzrok w herbatę. - Nie wiem, co mam zrobić. On jest w nią tak zapatrzony, że żadne ostrzeżenie do niego nie dotrze.
- Więc po prostu bądź obok i czekaj. Jeśli zdarzy się coś złego będziesz przygotowana i gotowa. Jesteś w tym dobra, wiesz?
Podnoszę na niego wzrok. Freitag dokładnie lustruje moją twarz.
- W czym? - szepczę niepewnie.
Chłopak wstrzymuje na chwilę oddech.
- W byciu przyjaciółką.Jestem zaskoczona. 
Nieświadomie uchylam delikatnie usta i wpatruję się w Richardowe oczy kompletnie zszokowana jego słowami. Nadzieja, tak dużo nadziei. W końcu zagryzam wargę i przenoszę spłoszone spojrzenie z powrotem na kubek. Skoczek chrząka, prostując się. Kątem oka zauważam, że jego mina jest mocno zakłopotana.
Biorę łyk herbaty. Znajomy smak rozpływa się po moim organizmie, przyjemnie przypominając o godzinach, które spędziliśmy z Richardem, popijając dokładnie ten sam napój i gadając o wszystkim, co ślina na język przyniosła.
- Poznałaś już Danny'ego?
Uśmiecham się ironicznie, przekrzywiając głowę i rzucając Freitagowi figlarne spojrzenie.
- I tym sposobem doszliśmy do problemu B.
- Czyli te plotki były prawdziwe? - Brunet śmieje się, kręcąc z rozbawieniem głową. - Kto by pomyślał.
- Muszę go przeprosić. Chyba. - Wzdycham. - Miałam zły humor, rozumiesz.
- Wiem. Jesteś dobrym człowiekiem, Rut. A tak między nami, to fajne, że ktoś wreszcie wylał na łeb Quecka kubeł zimnej wody.
Rzucam mu pytające spojrzenie, na co Freitag wzrusza ramionami.
- Powiedzmy, że za nim nie przepadam.
***
Trzy godziny później idziemy do pobliskiej dyskoteki. Chłopcy kręcą się wokół stołu bilardowego, a my z dziewczynami siedzimy w boxie i popijając mojito, gadamy o wszystkim i o niczym. Ilse usiadła obok mnie, wiem, że jej celem jest ponowne wyprowadzanie mnie z równowagi. Dziewczyna co chwilę posyła mi denerwujące spojrzenia i pewne siebie uśmiechy. Oraz nieprzerwanie gada o tym, jaki to Severin jest słodki. Mam ochotę jej przyłożyć, ale się hamuję. Jestem miła i tego się trzymajmy.
Koło północy towarzystwo rozprasza się po całym klubie. Widzę Quecka, jak zbywa jakąś laskę. Gdy zostaje sam, podchodzę do niego ze skruszonym uśmiechem, wiem, że wcześniej głupio zrobiłam. Blondyn na mój widok uśmiecha się tak szeroko, że momentalnie moje wyrzuty sumienia rosną do olbrzymich rozmiarów.
- Hej.
- Hej.
- Słuchaj, chciałam cię przeprosić za wcześniej. Zazwyczaj się tak nie zachowuję.
Queck nadal się uśmiecha. Jest miłym gościem, widać to w jego oczach.
- Wiem, każdy tutaj mówi o tobie w samych superlatywach. Lubią cię. Dlatego pewnie trochę przeraziłaś Andreasa, wiesz, na plaży. Chciał biec po wodę święconą, bo bał się, że coś brzydkiego cię opętało.
Chłopak śmieje się, a ja wywracam oczami. Zmieniam o nim zdanie, zdecydowanie nie jest taki jak wcześniej myślałam. Właściwie, polubiłam go. Gadamy jeszcze przez jakieś pół godziny, po czym on zaprasza mnie do tańca. Zgadzam się.
Jest przyjemnie, stabilnie. Przy Danny'm czuję się lekko i swobodnie, tematów do rozmów nam nie brakuje. Często się przekomarzamy, ale zawsze w przyjacielskim tonie.  I czuję, że zyskam kolejnego przyjaciela.
To ciekawe, odkąd straciłam Freitaga, zamknęłam się na ludzi, nie nawiązywałam żadnych nowych znajomości, do nikogo emocjonalnie się nie zbliżałam. Ale kiedy pojawiła się nadzieja na powrót Richarda do mojego życia, kiedy przyjechałam tutaj, nad to morze, moje serce otworzyło się na innych, zyskałam nowe przyjaźnie. Uwierzyłam, że Richard nie musi być moim jedynym przyjacielem.
Wystarczy, że jest tym najlepszym, tym, którzy zawsze będzie najbliżej.
Pytanie, czy on tego chce? Teraz ruch należy do niego.
- Chyba właśnie znalazłem swoją bratnią duszę.
Podnoszę głowę do góry i widzę roześmiane oczy Quecka. Uśmiecham się do niego. Jeśli Richard rozegra wszystko po mojej myśli, moje życie znowu nabierze barw.

____________
przerażające rzeczy dzieją się z moim netem, a jeszcze bardziej przerażające z laptosiem o.o
i, na czapkę wankę, ta powyższa katastrofa w ogóle nie powinna ujrzeć światła dziennego, kajam się jak tylko mogę, ale brak pomysłów na rozdział, brak mocy twórczej ;____; najchętniej opuściłabym ten rozdział i poszłabym dalej, ale tak nie można, no nie.
a piosenka jest z serii: "kolejna, która tak bardzo pasuje do du-bleibst"
courchevel, hihihi, dobre mam wspomnienia z oglądanie konkursów tam (y) oby było pięknie.

xoxo